Beata Chomątowska – „Lachert i Szanajca. Architekci awangardy” – recenzja i ocena

opublikowano: 2015-02-21 05:30
wolna licencja
poleć artykuł:
W dyskusji o polskiej architekturze hasło „modernizm” – zarówno przed – jak i powojenny – to wciąż jeden z najsilniej przyciągających magnesów.
REKLAMA
Beata Chomątowska
„Lachert i Szanajca. Architekci awangardy”
nasza ocena:
5.5/10
cena:
44,90 zł
Wydawca:
Wydawnictwo Czarne
Rok wydania:
2014
Okładka:
twarda
Liczba stron:
336
Format:
133 x 215 mm
ISBN:
978-83-75368-37-6

Choć nie brak portali czy publikacji popularyzujących zagadnienie, a każdy jego pasjonat, zbudzony o północy, jednym tchem wymieni pięć zasad nowoczesnego projektowania według Le Corbusiera, to już stan wiedzy o poszczególnych twórcach „biało-szklanych pudełek do mieszkania” wciąż pozostawia wiele do życzenia. Książka Beaty Chomątowskiej „Lachert i Szanajca. Architekci awangardy” (Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2014) każe zastanowić się, w jaki sposób ta luka powoli się wypełnia.

Autorka – znana z dobrze przyjętej „Stacji Muranów” – tym razem pochyliła się nad losem jednego z najbardziej charakterystycznych architektonicznych duetów międzywojennej awangardy. Bohdan Lachert i Józef Szanajca stanowili zespół doskonały, choć – jak możemy wyczytać – „trudno sobie wyobrazić bardziej niedobraną parę: panicz i syn aptekarza”. Indywidualne talenty i możliwości połączyli w spółce autorskiej, znanej z takich modernistycznych ikon jak willa Szyllerów na warszawskiej Saskiej Kępie (obecnie nieistniejąca) czy pobliski dom własny Lacherta przy Katowickiej 9. Tytani pracy, do tego wszechstronni – spółka zaowocowała blisko stu pięćdziesięcioma różnorodnymi projektami. Byli na bieżąco z najświeższymi architektonicznymi prądami. Eksperymentowali z formą, funkcją i materiałem. Wzbudzali zainteresowanie wśród tuzów zachodniego modernizmu, w kraju obracając się w twórczym środowisku architektów i plastyków spod znaku Bloku i Praesensu. Stopieni w jedno nad rajzbretem – wynagrodzenia zawsze dzielili po połowie niezależnie od wkładu pracy – i niemal nierozłączni w codziennym życiu. Przerwie to dopiero tragiczna śmierć Szanajcy we wrześniu 1939 roku. Lachert przeżyje go o blisko 50 lat, po wojnie angażując się w odbudowę Warszawy. Jednym słowem, idealni książkowi bohaterowie.

Jak z potencjałem tej historii poradziła sobie Chomątowska? „Lachert i Szanajca” jest książką popularyzatorską. Próżno w niej szukać przypisów do archiwalnych teczek. To zgrabna i strawna kompilacja źródeł i publikacji, z których najcenniejsze wydają się wcześniej niepublikowane pamiętniki matki i brata Lacherta. To także swoisty hołd dla Heleny Syrkus, której nieocenione i wspomnienia o kręgu warszawskiej awangardy – skrupulatnie przechowywane we wcześniejszych publikacjach architektki, np. „Ku idei osiedla społecznego” – są decydujące dla narracji o przedwojennych modernistach.

Zawiedziony będzie ten, kto przyzwyczaił się do myślenia o biografii architekta w kategorii projektów i realizacji. Chomątowska nie ucieka od opisu najbardziej znaczących dzieł swoich bohaterów, ale – jak sama przyznaje – przede wszystkim interesuje ją proces twórczy i to, co ten proces ukształtowało. A zatem: dom rodzinny, sytuacja materialna, znajomości, inspiracje itp. Długie passusy autorka poświęca choćby ojcu Lacherta, genezie grupy Praesens, do której należeli Lachert z Szanajcą, rodzeniu się nowatorskich koncepcji plastyczno-architektonicznych czy losom Syrkusów. Chomątowska z typową reporterską swadą wciąga nas w świat międzywojnia, ukazując złożone środowiskowe relacje, progresywne idee, codzienność dawnego życia. Wspomnienia żyjących członków rodzin Lacherta i Szanajcy przeplatają się z opiniami ekspertów i „rekonstruowanymi” dialogami mającymi dodatkowo dynamizować lekturę („ta rozmowa mogła wyglądać tak…”). Dzięki temu Chomątowska stara się oswajać może zbyt trudne i zbyt abstrakcyjne modernistyczne koncepcje, otwierając je na uwagę czytelnika, który do tej pory kojarzył publikacje o architekturze ze specjalistycznym językiem i suchym opisem.

REKLAMA
Beata Chomątowska
„Lachert i Szanajca. Architekci awangardy”
nasza ocena:
5.5/10
cena:
44,90 zł
Wydawca:
Wydawnictwo Czarne
Rok wydania:
2014
Okładka:
twarda
Liczba stron:
336
Format:
133 x 215 mm
ISBN:
978-83-75368-37-6

Patrząc w kierunku takiego celu – dobra popularyzacja jest na wagę złota. Jednak lektura Chomątowskiej utwierdziła mnie w przekonaniu, że wciąż mam duży problem z oswojeniem reportażowego stylu pisania o architekturze. Już „Źle urodzone” Filipa Springera, mimo genialnych momentów, wydały mi się zbyt powierzchowne w podejściu do tematu. Bo nie, nie chodzi tu o warsztat czy język, które zazwyczaj przykuwają do książki na długie godziny. Chodzi o merytorykę i sposób krytycznego patrzenia, bez których często skręca się w stronę utartych opinii i internetowych banałów. To rafa, na której nie powinna zatrzymać się żadna książka aspirująca do miana architektonicznej biografii – jakkolwiek poważnie by to nie zabrzmiało.

Dyskusja o takim sposobie popularyzowania architektury może przypominać retoryczny ping-pong, w którym argument „za” rodzi od razu argument „przeciwko” – i na odwrót. Z jednej strony problematyka trafia pod strzechy – co jednak jeśli utrwala błędy i buduje niepełne narracje? To dobra alternatywa dla naukowych monografii, pisanych przez ekspertów i nie zawsze przystępnych niewprawionemu czytelnikowi. Ale co jeśli fabularyzowanie historii zaczyna przybierać groteskowy wymiar?

W moim odczuciu „Lachert i Szanajca” nie uwalnia się zupełnie od tych wątpliwości. Największym zarzutem wobec książki jest to, że tytuł rozmija się z jej zawartością. Tło dla twórczości głównych bohaterów jest tak szerokie, że wydaje się zawłaszczać poszczególne rozdziały książki. O ile mówienie o Lachercie i Szanajcy bez kontekstu Praesensu byłoby zupełnym nieporozumieniem, o tyle stałe uleganie urokowi Syrkusów (a może… urokowi dostępnych źródeł?) sprawia, że to, co powinno być dygresją, niepotrzebnie staje się równorzędnym wątkiem. Tak jak w środowisku architektonicznej awangardy Szymon i Helena Syrkusowie grali pierwsze skrzypce, tak i tu nie mieszczą się w rolach postaci drugoplanowych. Ale nie tylko z okiełznaniem tej pary Chomątowska ma problem. Czytając fragmenty o śmierci Mieczysława Szczuki i późniejszych losach Teresy Żarnowerówny można odnieść wrażenie, że autorka najchętniej popłynęłaby w kierunku przedstawienia całego kręgu ówczesnych awangardzistów, a konwencja portretu podwójnego jakoś ją ogranicza. Zupełnie jakby Lachert z Szanajcą byli tylko pretekstem.

REKLAMA

Wszystko to sprawia, że Chomątowska nie poświęca swoim (teoretycznie) głównym bohaterom tyle miejsca, ile mogłaby i powinna. Ma to znaczenie, jeśli będziemy traktować tę biografię jako próbę zapisania białej karty w dziejach polskiej architektury. Taką analizę sugeruje nawet Springer w swojej okładkowej recenzji omawianej pozycji. O Lachercie, a tym bardziej o Szanajcy, wiadomo było niewiele. Większość rodzimych architektów XX wieku funkcjonuje w naszej świadomości jako autorzy konkretnych obiektów, nie jako ludzie i twórcy. Warto jednak zadać pytanie, czy uznać za sukces już samo pojawienie się próby przywrócenia pamięci o dwóch tak ważnych postaciach międzywojennego światka modernistów? A może chórem badaczy architektury utyskiwać na nasycenie rynku wydawniczego i małe szanse na dopracowanie niedociągnięć w biografiach Lacherta i Szanajcy w bardziej naukowej publikacji?

Beata Chomątowska
„Lachert i Szanajca. Architekci awangardy”
nasza ocena:
5.5/10
cena:
44,90 zł
Wydawca:
Wydawnictwo Czarne
Rok wydania:
2014
Okładka:
twarda
Liczba stron:
336
Format:
133 x 215 mm
ISBN:
978-83-75368-37-6

Nie jest to bowiem tekst pozbawiony mniejszych i większych wpadek czy dziwnych merytorycznych meandrów. Czujniejszy czytelnik odnajdzie na pewno jednorazową metamorfozę Bohdana Pniewskiego w Romana Pniewskiego albo wychwyci niejednoznaczności w zdefiniowaniu stylu międzynarodowego. Tego mniej przygotowanego czeka wdzięczna zabawa w odróżnianiu reportażowej fikcji od faktów. Bywa, że ta granica jest wyraźna (np. tam, gdzie autorka wprowadza dialogi), lecz czasem się zaciera. Zwłaszcza że – dla płynności lektury i zgodnie z konwencją – Chomątowska okrasza przypisami jedynie cytaty. Pozostaje więc wspomnianemu czytelnikowi gra w domysły, na ile obraz portretowanej postaci jest zlepkiem czyichś wspomnień lub opracowań, na ile literacką kreacją, a na ile rezultatem domysłów samej autorki.

REKLAMA

Narracja nie trzyma się sztywno chronologii. Przeszłość miesza się ze współczesnością, budowa domu przy Katowickiej 9 z jego dzisiejszym użytkowaniem, rzeźbienie przez Lacherta popiersia zmarłego przyjaciela ze słodko-gorzkimi losami pomnika ustawionego na warszawskiej Pradze. Poszczególne podrozdziały wydają się osobnymi obrazkami, które raz nakładają się na siebie, raz układają w ciąg wydarzeń, by w kolejnej odsłonie stać się dygresjami. Daje to fantastyczny pisarski efekt, ale znów – może być przeszkodą dla czytelnika, który chciałby uporządkować czy nawet uzyskać jakąś wiedzę. Ku jakiemu efektowi zmierza więc Chomątowska?

Nawet jeśli założę – zgodnie z tłumaczeniami autorki – że chodziło jej o przyjrzenie się osobowościom i postawom pary architektów, i tak czuję niedosyt. W tym wyborze łatwo bowiem zapędzić się za daleko. Oczywiście, nie ma się co łudzić, że życiorys i twórczość architekta to dwie osobne ścieżki, biegnące bez wpływu na siebie. Jednak gdy przyjrzymy się, w jaki sposób Chomątowska konkluduje twórczość Lacherta, można odnieść wrażenie, że kluczem do rozumienia ideowych przemian w projektowaniu autora Muranowa Południowego były dla niej głównie życiowe sytuacje: strata przyjaciela, wojna, przemiana ustrojowa i PRL. O powojennej twórczości architekta autorka pisze mało (tu akurat tytuł ma znaczenie). Rzutuje to na postrzeganie wszystkiego, co Lachert zaprojektował po 1945 roku. Widzimy tę twórczość chyba tylko przez pryzmat słynnych samokrytyk, które moderniści rzucali pod stopy partyjnych oficjeli i teoretyków. Albo zgorzknienia projektanta, który uwierzył, że w nowym systemie będzie mógł realizować swoje „utopie”.

Chomątowska stawia tezę, że bez Szanajcy twórczy entuzjazm Lacherta opadł, a późniejsze realizacje – zwłaszcza te w duchu socrealizmu – nie były już tak spektakularne, dopracowane i świeże. Śmierć partnera staje się cezurą ustanowioną bez analizy tego, czego tak naprawdę dotyczy – architektury. W tym wypadku byłaby ona nieodzowna, zwłaszcza gdy na jednej szali kładzie się modernistyczną awangardę, a na drugiej socrealistyczny kostium i urbanistykę. Wspominam o tym, bo to dobra sygnalizacja pułapek, jakie może nieść za sobą źle rozumiana „popularyzacja” (czy tym stwierdzeniem da się wytłumaczyć wszystko?).

„Lacherta i Szanajcę” trzeba czytać ostrożnie, czasem krytycznie. Myślę, że to istotna książka, choć paradoksalnie w inny sposób, niż chciałby tego autorka. Porusza ważkie kwestie dotyczące sposobów architektonicznej edukacji, problemów upowszechniania tej tematyki, tego kto powinien to robić, a jeśli wykwalifikowani badacze – gdzie są ich prace? Wbrew pozorom nie ma na nie łatwych i jednoznacznych odpowiedzi.

REKLAMA
Komentarze

O autorze
Aleksandra Stępień
Historyczka sztuki, zajmuje się powojenną architekturą Warszawy i badaniami nad przestrzenią miasta. Publikowała między innymi w internetowym portalu kwartalnika Res Publica Nowa, w 2+3D, a także w antologiach i wydawnictwach pokonferencyjnych. Od 2012 roku prezes stowarzyszenia Miasto Moje A w Nim.

Wszystkie teksty autora

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści. Za darmo.
Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2023 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone