Chirurg na tropie

opublikowano: 2013-04-23 08:00
wszystkie prawa zastrzeżone
poleć artykuł:
Profesja chirurga w okresie średniowiecza wymagała szczególnych predyspozycji. Chirurg-detektyw był już natomiast prawdziwą rzadkością...
REKLAMA

Uctred sądził, że znalazł kości świni. Nie wiedział i nie obchodziło go, jak trafiły do szamba u stop zamkowego muru w Bampton. Potem znalazł jeszcze czaszkę. Uctred był chłopem pańszczyźnianym, przywiązanym do ziemi lorda Gilberta, trzeciego barona Talbot, gospodarza zamku w Bampton, i ubił, co ważne, w swoim życiu mnóstwo świń. Potrafił więc, jak uważał, odróżnić ludzką czaszkę od czaszki świni. Ale lord Gilbert polecił mi zbadanie owych kości. Zresztą, wszyscy wiedzieli, czyje to kości. Tylko dwie osoby zaginęły ostatnio w okolicach Bampton. A zatem to musiały być kości jednej z nich.

Sir Robert Mallory był kandydatem do ręki lady Joan, pięknej siostry lorda Gilberta. Zaraz po Wielkanocy zawitał ze swoim giermkiem do zamku, aby – jak powiadano – omówić jakąś sprawę z lordem Gilbertem. Nie wiem, o jaką sprawę chodziło, ale podejrzewam, że rozmawiano między innymi o posagu. Dwa dni później rycerz i jego giermek opuścili zamek i skierowali się na północ, w kierunku Burford. Strzegący bramy wartownik widział, jak odjeżdżali. Później jednak już nikt ich nie spotkał, zaś rycerz nigdy nie dotarł do posiadłości swego ojca w Northleech. Pozostawało zagadką, jak wrócił, martwy i niezauważony, do zamku w Bampton, a raczej pod jego mury, gdzie prawdopodobnie doszło do zbrodni.

Parafia Najśw. Marii Panny w Bampton (fot. Ballista/en.wikipedia; Creative Commons Attribution-Share Alike 3.0 Unported)

Tak więc wezwano mnie do zamku ze względu na mój fach: jestem chirurgiem. Gdybym, wybierając tę profesję, wiedział, że w zakres moich obowiązków będzie wchodziło czyszczenie kości z ekskrementów, podążyłbym drogą, którą dla mnie zaplanowano, i został duchownym. Jestem Hugh z Singleton. Jestem czwartym, najmłodszym synem podrzędnego rycerza z hrabstwa Lancashire. Nasza posiadłość ziemska, Little Singleton, słusznie nosi to miano. Istotnie jest mała. Mój ojciec otrzymał ją jako lenno od Roberta z Sandford. Przyjemnie się tam dorastało – teren płaski jak stół, przecięty rzeką pływową Wyre, toczącą leniwie swoje wody ze wzgórz, oddalonych o dziesięć mil na wschód, ku znajdującemu się w tej samej odległości morzu na północnym zachodzie.

Jako najmłodszy syn nie mogłem liczyć na to, żemkiedyś przejmę schedę po ojcu. Miała ona przypaść w udziale mojemu najstarszemu bratu, Rogerowi. Pamiętam, że kiedy byłem mały, usłyszałem przypadkiem rozmowę między ojcem a bratem. Zastanawiali się nad wyborem odpowiedniej małżonki dla Rogera, takiej, której posag poszerzyłby jego włości. Wybrali nie najgorzej. Posag wniesiony przez Maud podwoił majątek mojego brata, który po spłodzeniu trójki dzieci musiał także podwoić rozmiar swego łoża. Maud bowiem nigdy nie należała do szczupłych niewiast, a każdy kolejny potomek powiększał jej gabaryty. To chyba nie przeszkadzało Rogerowi. Potomkowie są ważni.

Ksiądz z naszej wioski, ojciec Aymer, uczył w miejscowej szkole. Gdy miałem dziewięć lat, w roku pojawienia się czarnej śmierci, odbył rozmowę z mym ojcem i moja przyszłość została postanowiona. Przejawiałem chęć do nauki. Uznano zatem, że pójdę na uniwersytet. Miałem czternaście lat, gdy wysłano mnie do Oksfordu, abym zdobył wykształcenie i został duchownym. Nie trafiłem tam w najlepszym momencie, bo kiedy byłem na drugim roku, jakiś student wpadł w furię z powodu rozwodnionego piwa, które podano mu w karczmie przy głównej ulicy, i wraz ze swoimi kompanami zdemolował to miejsce. Karczmarz poprosił o pomoc mieszczan i zwykła burda przerodziła się w prawdziwą bitwę, określaną później mianem zamieszek w dniu Ew. Scholastyki. Niemal setka studentów i mieszczan poniosła wówczas śmierć, zanim szeryf przywrócił porządek. Gdy wreszcie odważyłem się wychylić głowę ze swojej kwatery, uciekłem do Lancashire, a do Oksfordu wróciłem dopiero na semestr jesienny.

REKLAMA

Gdyby czarna śmierć okazała się jeszcze gorszą zarazą, miałbym spore szanse na odziedziczenie Little Singleton. Roger i jeden z jego synów zmarli w odstępie zaledwie dwóch dni w roku 1349, w tygodniu poprzedzającym dzień Św. Piotra. Później, w święto Matki Bożej, umarł drugi z moich braci, zaledwie dzień po zachorowaniu. Ojciec Aymer twierdził, że przyczyną epidemii jest zaburzenie równowagi między czterema żywiołami: powietrzem, ziemią, ogniem i wodą. Niemniej większość duchownych, a także świeckich, uważała, że to oznaka gniewu Bożego. Bez wątpienia ludzie dali Bogu niejeden do tego powód.

Medycy byli zdania, że za brak owej równowagi odpowiada powietrze. Dlatego ojciec Aymer zalecał rozpalanie dymiących ognisk z mokrego drewna, bicie w kościelny dzwon w równych odstępach czasu i noszenie na szyi woreczków z ziołami, aby nasączyć ich zapachem powietrze. Byłem dzieckiem, ale wydawało mi się, że te działania nie przyniosą skutku. Ojciec Aymer, który – jak niektórzy księża – nie uchylał się od swoich obowiązków, umarł tydzień po udzieleniu ostatniego namaszczenia mojemu bratu Henry’emu. Przyglądałem się temu trwożnie, stojąc w drzwiach, w bezpiecznej odległości od łóżka. Wciąż mam przed oczami obraz ojca Aymera nachylonego nad rzężącym, umierającym Henrym. Woreczek z ziołami dyndał u szyi duchownego, gdy ten wypowiadał śpiewnym tonem słowa modlitwy.

Tak więc mój bratanek i jego matka odziedziczyli posiadłość Little Singleton, a ja udałem się do Oksfordu. Wykładane tam przedmioty uważałem za umiarkowanie interesujące. Jako że ojciec Aymer uczył mnie wcześniej łaciny i greki, więc nabieranie większej biegłości w tych językach przychodziło mi bez trudu.

Ukończyłem trivium i quadrivium w wyznaczonym terminie sześciu lat, ale po uzyskaniu licencjatu nie zdecydowałem się na przyjęcie święceń kapłańskich. Nie zamierzałem bowiem pozostać w stanie bezżennym, choć nie znałem jeszcze kobiety, która położy kres mojej samotności. Co więcej, pragnąłem kształcić się dalej. Myślałem o tym, aby podjąć studia prawnicze, a potem przenieść się do Londynu i zostać królewskim doradcą. To, że tak wielu doradców królewskich trafiało do więzienia lub szło pod topór, nie zniechęcało mnie do tego zamiaru. Ale też młodzi rzadko kierują się rozsądkiem.

REKLAMA

Jak widzicie, nie pociągało mnie życie wikarego, zaszytego w jakiejś samotnej wiosce, ani nawet życie proboszcza, któremu na niczym nie zbywa. Nie znaczy to, że nie chciałem służyć Bogu. Pragnąłem tego bardziej niż wielu duchownych, którzy służąc Kościołowi, służą samym sobie.

Siedem sztuk wyzwolonych

W 1361 roku, a więc w tym, w którym uzyskałem tytuł magistra, epidemia dżumy wybuchła ponownie. Tak jak poprzednio, Oksford został nią dotknięty bardzo mocno. Choroba siała spustoszenie w kolegium, straciłem wielu przyjaciół, ale i tym razem Bóg uchronił mnie przed śmiercią. Od tamtej pory wielokrotnie modliłem się o to, abym żył tak, by nie musiał żałować, iż mnie ocalił.

Mieszkałem z trzema innymi studentami w wynajmowanym pokoju przy głównej ulicy. Jeden z nich pospiesznie opuścił miasto, kiedy tylko usłyszał, że zaraza powróciła. Dwaj pozostali, nie zdążyli, i odeszli z tego świata. Nie mogłem temu zapobiec, ale dopóki jeszcze żyli, próbowałem przynieść im ulgę. Próbowałem, bo gdy całe ciało człowieka pokrywają ropiejące krosty, o żadnej uldze nie może być mowy. Podawałem im zatem wodę, kładłem zwilżone szmatki na ich rozpalone czoła i towarzyszyłem im w oczekiwaniu na śmierć.

William z Garstang był moim przyjacielem, odkąd rozpoczął naukę w kolegium Balliol przed pięcioma laty. Pochodziliśmy z wiosek oddalonych od siebie zaledwie o dziesięć mil, tyle że jego była dużo większa, co tydzień odbywał się w niej targ. Poznaliśmy się jednak dopiero tu, w Oksfordzie. Na godzinę przed śmiercią William skinął na mnie, abym zbliżył się do jego łóżka. Nie odważyłem się podejść bardzo blisko, ale dosłyszałem chrapliwy szept przyjaciela, oznajmiającego, że przekazuje mi cały swój dobytek. Ten dobytek był nader skromny, ale w jego skład wchodziły między innymi trzy księgi.

Niezbadane są ścieżki Pańskie. W sierpniu 1362 roku, podczas przerwy semestralnej, Bóg uczynił dla mnie trzy rzeczy, które na zawsze odmieniły moje życie. Po pierwsze, przeczytałem jedna z ksiąg Williama – Chirurgię autorstwa Henriego de Mondeville’a – i dowiedziałem się z niej, jak złożonym organizmem jest ludzkie ciało. Czytałem tę księgę przez cały dzień i późno w noc, aż wypaliły się wszystkie świece. Gdy skończyłem, zaopatrzyłem się w nowy zapas świec i przystąpiłem do ponownej lektury. Po drugie, zakochałem się. Nie znałem imienia tej kobiety i nie wiedziałem, skąd jest. Ale gdy tylko na nią spojrzałem, byłem pewny, że jest niewiastą wysokiego stanu, kimś poza moim zasięgiem. Serce jednak nie zważa na takie przeszkody. Hm… Pamiętam, jak odłożyłem dzieło Mondeville’a, by pójść coś zjeść. Po wyjściu z gospody ujrzałem tę kobietę. Jechała z gracją na grzbiecie siwego rumaka. Towarzyszył jej mężczyzna, którego wziąłem za jej męża, oraz niewiasta, również urodziwa, ale na nią nie zwróciłem szczególnej uwagi. Za tą trójką zmierzał kilkuosobowy orszak. Niebiesko-czarne tuniki giermków były zapewne barwami rodziny pięknej szlachcianki, ale także to nie wzbudziło mojego zainteresowania.

REKLAMA

Gdybym był wysoko urodzony i został kiedyś biskupem, mógłbym znaleźć sobie nałożnicę i nie przestrzegać ślubu czystości. Wielu biskupów bowiem tak czyni. Duchowni niższej rangi muszą zachować większą dyskrecję w tych sprawach, lecz również wśród nich nie brakuje takich, którzy dzielą łoże z niewiastą. Na ogół spotyka się to ze zrozumieniem, jeśli pozostają wierni swoim wybrankom, matkom ich dzieci. Mnie jednak w tej samej mierze odstręczała myśl, że miałbym złamać ślub czystości, jak również to, że miałbym wieść samotne życie, poślubiony Kościołowi. Zresztą Kościół jest oblubienicą Chrystusa i więcej małżonków nie potrzebuje.

Widok na Oxford (domena publiczna)

Piękność jadąca na szarym wierzchowcu miała na sobie bordową suknię z prostym, białym kapturem. Było ciepło, więc nie potrzebowała płaszcza ani opończy. Wywinięty kaptur nie zasłaniał całkowicie kasztanowych włosów, które okalały jej nieskazitelną twarz. Nie pierwszy raz poraził mnie urok pięknej niewiasty. Prawdę mówiąc, zdarzało się to dosyć często. Tym razem jednak przeżyłem coś wyjątkowego. Niemniej nie zaprzeczę, że poprzednim razem wrażenie miałem podobne.

Śledziłem tę trójkę i jej orszak z bezpiecznej odległości, mając nadzieję, że zatrzymają się przed jakimś domem. Lecz spotkało mnie rozczarowanie. Pojechali w kierunku Oxpens Road, przekroczyli rzekę Castle Mill, a następnie zniknęli na zachodzie, gdy pełen zawodu obserwowałem ich z mostu. Czemu zapałałem gorącym uczuciem do kobiety, która – jak sądziłem – była czyjąś żoną? Nie mam pojęcia. Teraz, kiedy sięgam pamięcią do tamtego dnia, wydaje mi się to niedorzeczne. Wtedy jednak widziałem to inaczej.

Zapomniałem o tamtej kobiecie. Nieprawda, kłamię. Nie da się zapomnieć o pięknej kobiecie, tak jak nie sposób zapomnieć o odcisku na palcu stopy. Jedno i drugie jednako mąci spokój ducha. Próbowałem jednak.

Wróciłem do lektury „Chirurgii” Mondeville’a i przeczytałem ją po raz trzeci. Czułem się zagubiony. Zajęcie, któremu zamierzałem się poświęcić, straciło dla mnie powab. Doradzanie książętom już nie wydawało mi się interesujące. Z całego serca zapragnąłem leczyć ludzi.

REKLAMA

Bałem się jednak skoku w nieznane. W Oksfordzie roiło się od uczonych, prawników i duchownych. Młody adept, chcący wstąpić w ich szeregi, wiedział więc, czego się spodziewać. W mieście było też mnóstwo lekarzy, którzy we własnym mniemaniu znacznie górowali nad cyrulikami, potrafiącymi jedynie zszywać rany i puszczać krew. Ale ich metody lecznicze, oparte na stosowaniu różnych mikstur i balsamów, też nie były niczym niespotykanym. Tymczasem praca Mondeville’a uświadomiła mi, jak mało wiem o chirurgii i jak wiele muszę się jeszcze nauczyć, jeśli chcę obrać ten fach. Potrzebowałem czyjejś rady.

Sadzę, że nie ma w Oksfordzie mądrzejszego człowieka od mistrza Johna Wycliffe’a. Nie wszyscy, rzecz jasna, zgadzają się z jego poglądami. Są to przeważnie uczeni, których pokonał w różnych dyskusjach. Takt, i owszem, nie należy do jego cnot, ale troska o studentów jak najbardziej. Postanowiłem więc zasięgnąć rady mistrza Johna. Znalazłem go, pochylonego nad jakąś księgą, w jednej z sal kolegium Balliol. Było mi przykro, że mu przeszkadzam. Ale przyjął mnie bardzo ciepło, gdy zobaczył, kto zapukał do jego drzwi.

– Hugh… zapraszam! Dobrze wyglądasz. Siadaj.

Wskazał mi ławkę i usiadł na poprzednio zajmowanym miejscu. Potem wpatrywał się we mnie w milczeniu, czekając, aż zdradzę powód swojej wizyty.

– Potrzebuję rady – oznajmiłem na wstępie. – Zamierzałem podjąć studia prawnicze, tak tutaj popularne, ale zainteresowała mnie inna profesja.

– Prawo to bezpieczny kierunek… choć nie dla wszystkich – zauważył Wycliffe. – Cóż to za profesja?

– Chirurgia. Mam księgę, w której zawarta jest stara i nowa wiedza na temat leczenia ludzi.

– I z powodu tej księgi chcesz obrać inna profesję?

– Czy to niemądre?

– Wcale tak nie twierdzę. Dopóki ludzie będą czynili krzywdę innym i samym sobie, chirurdzy będą

potrzebni.

– A zatem pracy mi nie zabraknie.

– Owszem – przyznał Wycliffe. – Czemu jednak zwróciłeś się o radę do mnie? Nie znam się na medycynie.

– Mam nadzieje, że pomożesz mi podjąć właściwą decyzję.

– Radziłeś się kogoś jeszcze?

– Nie.

– Więc popełniłeś błąd.

– Kogo miałbym się poradzić? Czy znasz, mistrzu, kogoś, kto mógłby mi powiedzieć, co niesie ze sobą fach chirurga?

– Znam. Ten Ktoś może doradzić w każdej sprawie. Spytałem Go o radę, gdy rozważałem podjęcie

studiów teologicznych.

Milczałem, bo nie przychodził mi do głowy nikt, kto byłby biegły zarówno w chirurgii, jak i w teologii.

Być może ten człowiek nie mieszkał w Oksfordzie. Wycliffe dostrzegł moje zakłopotanie.

– Spytałeś Boga, jaką wytyczył ci drogę?

– Ach… rozumiem. Pytasz, czy modliłem się w tej sprawie. Tak, modliłem się, ale nie uzyskałem odpowiedzi.

REKLAMA

– I dlatego przyszedłeś do mnie, pierwszego po Bogu?

– Do kogo miałem się zwrócić, skoro nasz Pan pozostał głuchy na moje wołanie?

– Żartowałem. Żaden człowiek nie jest pierwszy po Bogu… Nie jest nawet drugi ani trzeci.

– Więc mi nie doradzisz?

– Tego nie powiedziałem. Dlaczego chcesz zostać chirurgiem? Pociąga cię widok krwi i ran?

– Ani trochę. Obawiam się, że nie będę nawet wystarczająco odporny.

– Czemu więc chirurgia?

– Fascynuje mnie poznawanie ludzkiego organizmu, wszelkich naszych dolegliwości i sposobów na ich wyleczenie. Pragnę… pomagać innym.

– Mógłbyś to czynić, będąc księdzem.

– Nie mam dość odwagi, by wziąć odpowiedzialność za nieśmiertelne dusze.

– To, że nie zdołasz ocalić czyjegoś ciała, budzi w tobie mniejszy lęk niż to, że nie uratujesz czyjejś duszy?

– Tak, albowiem ciało więdnie jak kwiat i żaden chirurg temu nie zaradzi, natomiast dusza może powędrować do nieba lub pogrążyć się na zawsze w otchłani piekielnej.

– A dokąd ona podąży, zależy w dużej mierze od księży – dopełnił moją myśl Wycliffe.

– Właśnie. To dla mnie zbyt ciężkie brzemię.

– Szkoda, że nie wszyscy księża podzielają twój punkt widzenia – wymamrotał Wycliffe. – Ale czy amputacja czyjejś ręki zranionej podczas bitwy nie będzie zadaniem ponad twoje siły?

– To tylko ciało, nie zaś nieśmiertelna dusza.

– Masz słuszność, Hugh, a niesienie ludziom ulgi w cierpieniu zasługuje na najwyższy szacunek. Nasz Pan, Jezus Chrystus, uzdrowił wielu ludzi. Czyniąc to samo, podążysz Jego śladem.

– Nigdy tak o tym nie myślałem – rzekłem.

– To pomyśl teraz, a gdy zostaniesz chirurgiem, wzoruj się naszym Panu. Wówczas twoja praca przyniesie owoc stokrotny.

A zatem trzeci Boży cud: udałem się do Paryża, by studiować medycynę. Mój roczny dochód z posiadłości Little Singleton wynosił sześć funtów i piętnaście szylingów. Miałem otrzymywać tę zapomogę przez osiem lat, do czasu ukończenia studiów. Moje zasoby finansowe pozwoliły mi więc na roczny pobyt w tym mieście. Wiem, co sobie myślicie, ale zapewniam, że nie przepuściłem pieniędzy na hulaszcze życie. Paryż jest drogim miastem. Dużo się tam jednak nauczyłem. Oglądałem sekcje zwłok, a później sam je przeprowadzałem. Zaznajomiłem się z puszczaniem krwi, zszywaniem i przyżeganiem ran, wyciąganiem strzał z ludzkiego ciała, nastawianiem złamanych kości i leczeniem ropni wywołanych skrofulozą. Nauczyłem się wyrywać zęby, usuwać guzy, wykonywać trepanację czaszki i nacinać wrzody. Ponadto dowiedziałem się, które zioła służą do tamowania krwi, uśmierzania bólu i odkażania ran. Wykorzystałem pieniądze i czas najmądrzej, jak potrafiłem, zdobywając umiejętności, dzięki którym miałem nadzieję zarabiać kiedyś na życie.

Tekst jest fragmentem książki Melvina R. Starra pt. „Niespokojne kości”:

Melvin R. Starr
Niespokojne kości
cena:
34,90 zł
Wydawca:
Promic
Rok wydania:
2012
Okładka:
miękka ze skrzydełkami
Liczba stron:
304
Format:
140x225 mm
ISBN:
978-83-7502-327-5
REKLAMA
Komentarze

O autorze
Melvin Starr
Historyk, wieloletni nauczyciel historii w szkołach w szkołach publicznych w amerykańskim stanie Michigan. Autor powieści poświęconych średniowiecznemu chirurgowi Hugh z Singleton, które ukazują się w Polsce nakładem wydawnictwa Promic.

Wszystkie teksty autora

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści. Za darmo.
Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2023 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone