Formowanie III Rzeczpospolitej (cz. 1)

opublikowano: 2013-08-24 10:35— aktualizowano: 2014-09-12 10:35
wolna licencja
poleć artykuł:
Rząd Tadeusza Mazowieckiego, mimo silnej konkurencji, uznać można za najdziwniejszy rząd postkomunistyczny. Do tego stopnia, że zdania są podzielone nawet w kwestii jego „postkomunistyczności”.
REKLAMA

Na początku proponuję mały eksperyment: zadajmy kilku osobom proste pytanie: „kiedy w Polsce skończył się komunizm?”. Najprawdopodobniej usłyszmy dwie różne odpowiedzi, w zależności od preferencji politycznych zapytanego: albo, że w 1989, albo, że w 1991 roku. Ewentualnie, że trwa do dzisiaj. Skupimy się jednak na dwóch pierwszych odpowiedziach. Są to odpowiednio daty powołania i dymisji rządu Tadeusza Mazowieckiego: 24 sierpnia 1989 i 12 stycznia 1991 roku. Obie, jak i sama ograniczona nimi kadencja Mazowieckiego, to jeden z najzacieklej komentowanych i wzbudzających największe emocje okresów historii Polski. Wydarzenia sprzed ledwo ponad dwudziestu lat wzbudzają nawet dyskusje o tym, czy powinna się nimi zajmować historiografia czy może politologia. Nie będziemy jednak czekać, aż metodolodzy rozwiążą spór o kompetencje i po prostu przyjrzymy się temu, co działo się u zarania III Rzeczypospolitej.

Tadeusz Mazowiecki (fot. Artur Klose na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa – Na tych samych warunkach 2.0.)

Powyborczy galimatias

Wynik wyborów z 4 czerwca 1989 był zaskoczeniem dla wszystkich, z wygranymi na czele. Sromotna klęska PZPR oznaczała, że zakrojony na wiele lat proces transformacji ustrojowej, ustalony podczas rozmów Okrągłego Stołu, można wyrzucić do kosza. Szerokie poparcie społeczne wymusiło na działaczach opozycji działania bardziej radykalne niż sami zakładali. Dotychczas przyjmowano, że PZPR obsadzi zarówno fotel prezydenta, jak i premiera oraz większość resortów. Teraz zaczęto to mocno kwestionować. Na włosku zawisła nawet kandydatura gen. Jaruzelskiego na fotel prezydenta, którą uratowała dopiero interwencja gen. Kiszczaka, straszącego w kuluarach działaczy opozycji możliwym buntem Służby Bezpieczeństwa oraz wojska. Panował chaos, wykruszały się ZSL i SD, coraz silniej dążące do rozwodu z PZPR.

Wtedy zaczęła się krystalizować koncepcja, którą 3 lipca w swym artykule pod znamiennym tytułem „Wasz prezydent, nasz premier” wyłożył Adam Michnik. Koncepcja spotkała się z aprobatą Moskwy i PZPR, sprzeciwił się jej natomiast... Tadeusz Mazowiecki. Ostrzegał on przed przejęciem odpowiedzialności za państwo przez niegotową na to stronę opozycyjną, wytykając głównie, będący faktem, zupełny brak programu ekonomicznego. Strona solidarnościowa zupełnie nie przyszykowała się na przejęcie władzy, teraz zaś zaczęła się zastanawiać, jak zostawić jej możliwie sporo w rękach PZPR. Gdy 19 lipca w celu wybrania prezydenta zebrało się Zgromadzenie Narodowe, Jaruzelski wygrał tylko dzięki głosom opozycji, a nawet wtedy osiągnął przewagą... jednego głosu (przy 537 głosach ważnych większość dawało 269 głosów, on zaś dostał 270).

REKLAMA

Kopniak w górę

Dlaczego pierwszym premierem, niezupełnie z własnej woli, został Mazowiecki? Wydawał się on właściwą osobą, był zasłużonym działaczem katolickim o sporej popularności, zdawał się zapewniać duże poparcie społeczne, konieczne dla przeprowadzenia szeregu reform, mających podźwignąć Polskę z kryzysu. Miał też opinię osoby raczej umiarkowanej, wręcz kunktatora, co już zresztą zdążył udowodnić.

Lech Wałęsa (fot. MEDEF, opublikowano na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa – Na tych samych warunkach 2.0).

Były też jednak i inne czynniki, najważniejszym za nich było zaś wsparcie Wałęsy. Środowisko opozycyjne było, mówiąc delikatnie, niejednolite. Składało się z organizacji niemal zwalczających się, każda zaś usiłowała coś ugrać. Wałęsa, jako lider „Solidarności”, bardzo chciał mieć do dyspozycji premiera, na którego będzie miał wpływ, a do tego uważanego za stojącego w opozycji do między innymi postaci takich jak Kuroń czy Geremek. Dawało to Wałęsie szansę na ogniste spory w łonie opozycji, podczas których mógłby być arbitrem z głosem decydującym.

24 sierpnia odbyło się posiedzenie Sejmu PRL X kadencji, podczas którego Mazowiecki wygłosił swoją słynną przemowę, w której padły znamienne słowa o „grubej kresce”. Choć w zamierzeniu miały one mówić o rozpoczęciu nowego okresu w historii Polski, jego kunktatorstwo i niezdolność do radykalnego odcięcia się od rządów komunistycznych spowodowały, że słowom tym nadano znaczenie, jakie niosą one po dziś dzień.

Tego dnia odbyło się też głosowanie nad wyborem nowego premiera Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej. Miażdżąco, stosunkiem 378 do 4 głosów (przy 41 wstrzymujących się), wygrał je Mazowiecki. Bardzo szybko też okazało się, że rachuby osób, które liczyły na jego powolność, są chybione. Formując swój rząd postępował zgodnie z własnym uznaniem, nie przejmując się sugestiami innych osób. Szczególnie zabolało to Wałęsę, który już w kilka dni po wyborze wypominał Mazowieckiemu z urazą „To ja pana zrobiłem tym premierem”, na co upominany odparł z gracją „No tak, ale ja już jestem tym premierem”. Gdy ogłosił skład rządu, okazało się, że jednak na chwilę odłożył na bok swoje kunktatorstwo: spośród 24 stanowisk tylko 4 obsadził ludźmi z PZPR. Inna sprawa, że były między innymi dwie najważniejsze teki: ministra spraw wewnętrznych - gen. Kiszczak i obrony narodowej – gen. Siwicki. Pozostałe to współpraca gospodarcza z zagranicą – Święcicki oraz transport, żegluga i łączność – Wielądek.

REKLAMA

Prócz niezależności, wybór ministrów potwierdził coś jeszcze: prawdziwość słów Mazowieckiego w kwestii totalnego nieprzygotowania opozycji do przejęcia władzy. Kandydatury były przypadkowe, często nieprzemyślane, kandydaci zaś nie zawsze chętni do piastowania danej funkcji. Stanowisko ministra finansów, nim w końcu zgodził się je przyjąć Balcerowicz, proponowano kilku osobom. Według Jerzego Urbana jedyną osobą, o której można było powiedzieć, że rządziła wtedy Polską, był szef URM Jacek Ambroziak. Do pewnego stopnia udało się jednak przezwyciężyć problemy wieku dziecięcego i w końcu 12 września zatwierdzono skład pierwszego rządu PRL, w którym stanowiska premiera nie obsadzała osoba związana z PZPR. Zobaczmy, jak radził sobie z problemami, które stanęły przed nim w czasie trwania kadencji.

Bitwa o granice...

…a konkretnie jedną, mianowicie polsko-niemiecką. Jej przebieg został wprawdzie potwierdzony 6 lipca 1950 roku, problem jednak polegał na tym, że sygnatariuszem była jedynie NRD, RFN zaś tejże umowy nie podpisała. Gdy po upadku Muru Berlińskiego kanclerz Helmut Kohl ogłosił swój program zjednoczeniowy okazało się, iż wśród dziesięciu punktów w nich zawartym ani jeden nie dotyczy granicy z Polską. Biorąc pod uwagę nastrój, jaki od 1945 roku był budowany wokół granicy polsko-niemieckiej i zależnego od niej bezpieczeństwa państwa można zrozumieć, iż strona polska przyjęła to bardzo źle. Polska zaczęła starać się o udział w konferencji „2 + 4”, podczas której obradowali przedstawiciele RFN, NRD oraz Wielkiej Brytanii, USA, Francji i ZSRS. Jej tematem było właśnie zjednoczenie Niemiec, dlatego też tam właśnie chciano zadbać o kwestię granicy.

Kanclerz Helmuth Kohl w czasie słynnego spotkania z Tadeuszem Mazowieckim w Krzyżowej (fot. Artur Klose, opublikowano na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa – Na tych samych warunkach 2.0).

Interwencja zakończyła się powodzeniem. 3 października 1990 nastąpiło zjednoczenie Niemiec, zaś już 14 listopada ministrowie spraw zagranicznych Polski i Niemiec, Krzysztof Skubiszewski i Hans-Dietrich Genscher, podpisali traktat graniczny. To iście ekspresowe tempo było zasługą rządu Mazowieckiego.

Sęk w tym, że podczas konferencji „2+4”, jak również przed nią i po niej, ani razu nie zająknięto się nawet na temat ewentualnych zmian w linii granicznej. Niemcy nie mieli ani sił, ani chęci, ani nawet cienia szans na poparcie w tej sprawie, od początku więc było jasne, że traktat graniczny podpiszą. W sumie więc przyspieszono podpisanie traktatu o kilka, może kilkanaście miesięcy kosztem zrobienia sobie fatalnej opinii w Bonn oraz europejskich kołach politycznych. Polska interwencja okazała się być tak gwałtowna, że Mazowiecki ustami rzecznik Małgorzaty Niezabitowskiej musiał otwarcie zapewnić, iż nie ma zamiaru powstrzymywać zjednoczenia Niemiec, tak to bowiem odczytano.

REKLAMA

Szczęśliwej drogi już czas

Jednym ze stałych elementów krajobrazu Polski Ludowej były oddziały Armii Radzieckiej. Logicznym więc było, że podczas oddalania się od Moskwy jej siły wojskowe będą jedną z pierwszych rzeczy, których będziemy chcieli się pozbyć. A raczej byłoby, gdybyśmy faktycznie od Moskwy usiłowali się odsunąć. Mazowiecki w swym kunktatorstwie obawiał się wykonywać zbyt radykalnych ruchów, nie będąc pewnym swej pozycji na arenie międzynarodowej. Obawa ta bardzo skutecznie paraliżowała premiera RP i zarazem cały jego rząd, który pod tym względem pozostał „peerelowski” aż do bólu. Dopiero w lipcu 1991, po zlikwidowaniu Układu Warszawskiego, opracowano po raz pierwszy polską doktrynę obronną, która nie zakładała agresji ze strony NATO. Dotychczasowa zaś wcale nie była spadkiem po rządach PZPR, ostatnią zatwierdzono bowiem 21 lutego 1990.

Polska powściągliwość była stronie sowieckiej bardzo na rękę, bowiem obecność oddziałów Północnej Grupy Wojsk na terenie Polski zabezpieczała ewakuację Armii Radzieckiej z terenów NRD. W efekcie tej grzeczności właściwe rozmowy na temat opuszczenia naszego kraju przez sowieckich żołnierzy prowadził dopiero rząd Jana Krzysztofa Bieleckiego. Można tu zaznaczyć, iż Czechosłowacja czy Węgry rozmowy zaczęły znacznie wcześniej i zamknęły je odpowiednio w lutym i w marcu 1990, a więc w czasie, gdy Polska wciąż kurczowo trzymała się rozpadającego Układu Warszawskiego.

Pomnik Wdzięczności dla Armii Radzieckiej w Legnicy - siedzibie dowództwa Północnej Grupy Wojsk stacjonującej w Polsce (fot. Grzegorz Polak, opublikowano na licencji Creative Commons Attribution-Share Alike 3.0 Unported).

Balcerowicz musi przyjść

Wicepremier i minister finansów Leszek Balcerowicz okazał się zarówno najbardziej kompetentnym jak i najbardziej paradoksalnym ministrem w rządzie Mazowieckiego. Jako jedyny dysponował sprawdzonymi współpracownikami, jako jedyny naprawdę wziął się z kopyta do dzieła… i jako jedyny tak bardzo nie pasował do szefa rządu. Różnili się absolutnie wszystkim, od cech charakteru (flegmatyczny Mazowiecki kontra energiczny Balcerowicz) aż po preferowane godziny pracy, bowiem Mazowiecki lubował się w wielogodzinnych, nocnych debatach i naradach, które Balcerowicza doprowadzały do szału i które tenże uważał za kolosalne marnotrawienie czasu. Z czasem premiera coraz bardziej irytowała nadmierna samodzielność ministra finansów, nie posuwał się jednak do torpedowania jego pracy. Na szczęście, bowiem główny sternik polityki gospodarczej miał jej dość bez dodatkowych problemów.

REKLAMA

Nawet największy optymista nie był w stanie ocenić sytuacji gospodarczej Polski inaczej niż „katastrofalna”. Deficyt budżetowy rósł sięgając w 1989 roku 8% PKB, uwolnienie cen artykułów spożywczych przez rząd Rakowskiego skutkowało gwałtownym wzrostem inflacji (34,4% we wrześniu 1989, 54,8% w październiku 1989). Dodać tu można także czynniki nie wyrażające się cyframi, jak fatalny system zarządzania pracą, jej niska wydajność czy niewydajna struktura zatrudnienia. Skala zadania była ogromna, działać zaś trzeba było szybko, zanim społeczeństwo zorientowało się w skali poniesionych kosztów.

Zaczęto z rozmachem, od skasowania większości dotacji, podniesienia akcyzy, cła i opodatkowania kantorów. Rezygnacja z minimalnych cen skupu płodów rolnych zapoczątkowała niechęć środowisk wiejskich, która doprowadziła w końcu do histerycznego powtarzania „Balcerowicz musi odejść”. Wzrost cen zaplanowano na 572%, do tego spodziewano się spadku płac realnych rzędu 20%. Tempo prac było iście mordercze, posłowie i senatorowie pracowali nieraz po nocach, miała też miejsce niespotykana nigdy wcześniej i nigdy potem zgodność wśród polityków. W efekcie 1 stycznia 1990 roku gen. Jaruzelski podpisał wstępny pakiet ustaw, będący rdzeniem właściwego planu Balcerowicza, czyli terapii szokowej dla polskiej gospodarki. Efekt przerósł najśmielsze oczekiwania.

Leszek Balcerowicz w czasie audycji telewizyjnej, 1993 r. (domena publiczna).

Owszem, udało się ustabilizować kurs złotówki, w sklepach zaś zaczęły się pojawiać towary, jednak po raz pierwszy od kilkudziesięciu lat ich cena opierała się na mechanizmach rynkowych i świadczyła o faktycznych stosunkach produkcji. Innymi słowy, była koszmarnie wysoka. Niemiłą niespodzianką był także wzrost inflacji - szacowany na 45% w styczniu, okazał się sięgać 78,6%. Wyższy od zakładanego okazał się także spadek produkcji (24,2%) oraz wzrost bezrobocia (do 6,1%). Warto zaznaczyć, że liczby te wydają się zawyżone - wskaźnik bezrobocia był na przykład efektem nie tylko konieczności restrukturyzowania zakładów, ale także bardzo liberalnego przyznawania zasiłków, dzięki którym wiele osób chętnie rejestrowało się jako bezrobotni.

REKLAMA

Na początku społeczeństwo zniosło trudności z godnością. Dopiero na wiosnę rozpoczęła się fala strajków, głównie środowisk rolniczych. Mazowiecki wykonał wtedy dwa popisowe strzały w stopę, związane z zajęciem przez protestujących rolników budynku Spółdzielni Mleczarskiej w Mławie. Rząd wysłał tam siły porządkowe, nie mógł jednak wybrać gorzej, niż zgadzając się na użycie transportera opancerzonego. Wspomnienia z łamania strajków przez ZOMO przy użyciu takiego sprzętu były nieco zbyt świeże. Na domiar złego niespełna dwa tygodnie po tym wydarzeniu przyznano 300 miliardów starych złotych na restrukturyzację mleczarstwa, mimo wcześniejszych zapewnień, że pieniędzy na to nie ma, nie było i najprawdopodobniej długo jeszcze nie będzie.

Ważnym projektem była szeroko zakrojona prywatyzacja, do której powołano specjalnie Ministerstwo Przekształceń Własnościowych. „Mała” prywatyzacja okazała się być poważnym sukcesem. W jej efekcie drobny handel oraz usługi zostały szybko i sprawnie przejęte z rąk państwa, powodując rozwój przedsiębiorczości (w 1990 powstało 17,9 tys. nowych spółek prawa handlowego oraz 322 tysiące spółek założonych przez osoby fizyczne), a nawet niewielki napływ kapitału zagranicznego.

Zdecydowanie gorzej jednak wyglądała sytuacja z „dużą” prywatyzacją. Stałą ona pod znakiem afer i astronomicznych malwersacji, w które zamieszani byli członkowie poprzedniej władzy. Afera alkoholowa, afera FOZZ i powiązana z nią niewyjaśniona śmierć inspektora NIK Michała Falzmanna oraz wiele innych sprawiły, że dookoła procesu prywatyzacji narosło wiele negatywnych konotacji. Członkowie PRL-owskiego establishmentu radzili sobie w nowej sytuacji niepokojąco dobrze, bez problemu zdobywając stanowiska w nowych, sprywatyzowanych spółkach, co rodziło uzasadnione podejrzenia o nadużycia.

To, że Balcerowicz uchronił Polskę przed hiperinflacją, kwestii nie ulega. To, że zrobił to wielkim kosztem - także. Być może z perspektywy czasu można wymyślić kilka bardziej „humanitarnych” scenariuszy, w ogólnym rozrachunku jednak udało mu się pchnąć odradzającą się Rzeczpospolitą na drogę do kapitalizmu. Zrobił to, co należało. Jak natomiast wykorzystano jego działania? To już inna sprawa.

Przeczytaj drugą część artykułu

Bibliografia:

  • Balcerowicz Leszek, 800 dni: szok kontrolowany, Polska Oficyna Wydawnicza „BGW”, Warszawa 1992;
  • Dudek Antoni, Historia polityczna Polski 1989–2011, Znak, Kraków 2013.
  • Sowa Andrzej Leon, Historia polityczna Polski 1944–1991, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2011;

Zobacz też:

Artykuły publicystyczne w naszym serwisie zawierają osobiste opinie naszych redaktorów i publicystów. Nie przedstawiają one oficjalnego stanowiska redakcji „Histmag.org”.

Redakcja: Tomasz Leszkowicz

REKLAMA
Komentarze

O autorze
Przemysław Mrówka
Absolwent Instytut Historycznego UW, były członek zarządu Koła Naukowego Historyków Wojskowości. Zajmuje się głównie historią wojskowości i drugiej połowy XX wieku, publikował, m. in. w „Gońcu Wolności”, „Uważam Rze Historia” i „Teologii Politycznej”. Były redaktor naczelny portalu Histmag.org. Miłośnik niezdrowego trybu życia.

Wszystkie teksty autora

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści. Za darmo.
Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2023 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone