„Furia” – reż. David Ayer – recenzja i ocena filmu

opublikowano: 2014-10-28 16:46
wolna licencja
poleć artykuł:
Tematyka udziału amerykańskich wojsk w II wojnie światowej w Europie jest już mocno eksploatowana w kinie (kto z nas nie oglądał „Szeregowca Ryana”?). Do wątku tego sięgnął tym razem David Ayer, twórca „Bogów ulicy”. Powiem to głośno: poprzednim filmem zawiesił sam sobie poprzeczkę bardzo wysoko. I tak, jak stworzył nową jakość filmu o glinach, podobnie odcisnął swoje piętno na kinie wojennym.
REKLAMA
Furia
nasza ocena:
9/10
Premiera:
15 października 2014
Gatunek:
Dramat wojenny
Reżyseria:
David Ayer
Scenariusz:
David Ayer
Produkcja:
Chiny, USA, Wielka Brytania
Czas:
2 godz. 14 min.

Akcja filmu dzieje się w kwietniu 1945 roku, gdzieś na terytorium niemieckim. Hitlerowskie (jeszcze) Niemcy walczą nadal, i robią to z niezwykłą zaciętością. Do niedobitków armii rekrutowane są już kobiety i dzieci. Niemieckie czołgi mają przewagę techniczną nad czołgami amerykańskimi, co powoduje ogromne straty.

Tytułowa „Furia” to amerykański czołg M4 Sherman, ochrzczony tak przez swoją załogę, która białą farbą wypisała jego pseudonim na dziale. Załogą „Furii” dowodzi Don, pseudonim „Wardaddy”, którego w fenomenalny sposób zagrał Brad Pitt. A ponieważ w ostatniej potyczce zginął jeden ze strzelców, do załogi dołącza Norman, świeżo upieczony rekrut, który przeszedł... ośmiotygodniowe szkolenie pisania na maszynie: nauczono go pisać sześćdziesiąt słów na minutę i nigdy nie był w czołgu.

Reszta załogi, walcząca razem od Afryki, to starzy wojenni wyjadacze. Trini „Gordo” to Meksykanin, lubiący pokrzykiwać po hiszpańsku, noszący nieprzepisowy złoty łańcuch na szyi i uwielbiający kobiety. W tej roli zobaczymy Michaela Peña, grającego wcześniej u Ayera w „Bogach ulicy”. Boyd „Biblia” jest katolikiem, którego wiary nie zachwiały okrucieństwa wojny – w wolniejszych chwilach prowadzi on dyskusje z resztą załogi na temat Jezusa. Wykreował go Shia LaBeouf, chyba najbardziej dotychczas znany z serii „Transformersów”. Dopełnieniem załogi jest Grady „Coon-Ass”, grany przez Jona Bernthala. Młodzika w zespole zagrał zaś Logan Lerman („Charlie”, „Noe: Wybrany przez Boga”).

Właściwa akcja filmu rozgrywa się, gdy w wyniku niszczycielskiego działania Tygrysa „Furia” zostaje sama i ma wykonać zadanie, którym jest zabezpieczenie tyłów na pewnym małym wiejskim skrzyżowaniu, do którego zbliża się niemiecki oddział.

Nie jest to skomplikowana historia, ale doskonałość tego filmu polega na jego prostocie, co nie ujmuje niespodziewanych zwrotów akcji. Reżyser nie daje dokładnych wskazówek co do czasu i miejsca akcji. Choć jest to kwiecień 1945 roku, nie wiemy, jak daleko, czy wręcz – jak blisko jest koniec wojny. Don mówi w jednej ze scen, że Amerykanie wygrywają wojnę, ale do tego czasu zginie jeszcze wielu ludzi. I udziela Normanowi wskazówki: nie przyzwyczajaj się do kolegów. Moment tuż przed zakończeniem wojny jest dla żołnierza najgorszy na śmierć, bo poczucie porażki jest dwa razy większe. Ale po obejrzeniu filmu widz nie pozostaje z uczuciem porażki. To wojenny film, który oprócz żołnierskiej rzeczywistości wojennej traktuje o męskiej przyjaźni, męskości i męstwie, miłości, zaufaniu, odwadze i wrażliwości, godności, bohaterstwie, wierze, a wreszcie granicy między dobrem a złem. To mocne męskie kino. Ale nie tylko dla mężczyzn.

REKLAMA

Zdjęcia do filmu są przepiękne (wykonane przez Romana Vasyanova), niektóre kadry to wręcz doskonałość – lecące na siebie myśliwce na błękitnym niebie na długo pozostaną przed oczyma widzów. Od pierwszych ujęć, na których czysto biały koń wiezie jeźdźca przez opuszczone pole bitwy czołgów, aż po ostatnie ujęcia z loty ptaka, zdjęcia utrzymują perfekcyjny poziom. Również muzyka, dyskretna i stonowana, działa na korzyść filmu. Reżyser pozwolił by w filmie śpiewały lecące kule.

O ile jednak ktoś obawia się, że jest to film tylko dla pasjonatów militariów, może spokojnie odetchnąć z ulgą. Broń nie jest tu celem samym w sobie, więc reżyser nie wykorzystał tanich efektów specjalnych typu śledzenie spowolnionej trajektorii lotu wystrzelonego pocisku. Mimo to, a może dzięki temu, bitwy są realistyczne, karabiny się zacinają, pociski pudłują, a wręcz odbijają się od pancernych osłon niemieckiego Tygrysa. Widz ma szansę przekonać się, jak długie są sekundy, gdy obraca się wieża czołgu z działem i jak ciężkie jest wycelowanie w obiekt z czołgu. Albo poznać w praktyce teoretyczne założenie, że Tygrysa trzeba zajechać z tyłu, by przebić się przez jego osłony...

Zobacz też:

Gra aktorska jest na wysokim poziomie i zapewne nikogo nie zaskoczy mistrzostwo Brada Pitta. Don do samego końca potrafi zaskakiwać, a widz nie wie na co go stać i jaki będzie jego kolejny ruch. Z kolei Logan Lerman doskonale odegrał rolę przerażonego młodzieńca, który przechodzi inicjację w męskość, miłość, bohaterstwo, wojnę, śmierć i przyjaźń. W tym przyśpieszonym kursie życia staje się prawdziwym członkiem załogi „Furii”, czego zwieńczeniem jest nadanie mu pseudonimu „Maszyna”.

Świadomie czy nie, reżyser obrazem z II wojny światowej odpowiada na dzisiejszy problem z męskością. Ta wykreowana przez niego, głównie dzięki postaci Brada Pitta, to twardy wojownik, wrażliwy na przemoc tego świata. David Ayer obnaża dzisiejsze wartości i przeciwstawia współczesnemu kultowi męskiej klaty (miejmy w głowach muskulaturę Spartan z „300”) naznaczone bliznami z walk ciało mężczyzny. Drodzy panowie, zdaje się mówić, nie kaloryfer, ale blizny stanowią o waszej wartości. Don w żadnej ze scen nie jest tak prawdziwie męski, jak w scenie golenia się nad miednicą z wodą. Drugą wartością, którą wskazuje Ayer, jest męska, twarda przyjaźń. Przyjaźń do końca.

Na film poszłam z entuzjazmem, właściwym osobie zainteresowanej II wojną światową. Davida Ayera znałam już z wcześniejszych filmów, a „Bogami ulicy” byłam zachwycona. Sprawdzam, pomyślałam. Muszę przyznać, że film zachwycił mnie bardziej niż się spodziewałam. I choć wysoko cenie sobie „Szeregowca Ryana”, „Furia” subtelniej podchodzi do kwestii przesłania. Widz ma więcej miejsca na własną refleksję. Mnie osobiście ten film głęboko poruszył. Skontrastowanie piękna zdjęć z przemocą wojny pozostawia piorunujące wrażenie. Jak powiedział Don, „w ideałach jest pokój. W historii tylko przemoc”.

Na dziś jedno jest pewne: to nie był jedyny raz, gdy oglądałam „Furię”.

REKLAMA
Komentarze

O autorze
Dominika Krawczyk
Studentka historii na Uniwersytecie Warszawskim. Zainteresowana historią XX wieku, z której szczególnie lubi I i II wojnę światową oraz dwudziestolecie. Kocha czytać książki.

Wszystkie teksty autora

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści. Za darmo.
Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2023 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone