Husarski czyli jaki? Gawęda o koniu polskim

opublikowano: 2015-04-27 13:08
wolna licencja
poleć artykuł:
W powszechnym zachwycie nad husarią łatwo stracić z oczu prawdę historyczną. Czy najlepsza polska jazda dosiadała specjalnie hodowanych wierzchowców?
REKLAMA

Zobacz też: Gawęda o koniu polskim

Opublikowanie mocno zsyntetyzowanej (z konieczności) „Gawędy o koniu polskim” wzburzyło okupujących tematyczne fora anonimowych znawców tematu. Wiadomo - niejawność ośmiela, ale jeśli nawet R. E. Raspe spisując „Niezwykle przygody Barona Munchhausena” sygnował dzieło nazwiskiem, niechże i facebook’owi opiniotwórcy zaryzykują. Nie chodzi przecież o to, czy ktoś ma odwagę podpisać to co upublicznia, ale o praktykę sadowienia mitów wśród prawd objawionych.

J. Brandt, Husarz (domena publiczna)

Wspieranie procederu nazwiskami osób rozpoznawalnych ma owe bajania uprawdopodobnić. Skutkiem napomknienia w „Gawędzie…” o koniu husarskim było przywołanie autorytetu dr. Radosława Sikory. Faktycznie pośród rozmaitości, które wypisuje, znalazło się takie określenie. Jest ono równie sensowne, jak „najlepsza szabla husarska”. Wytwórcy beletrystyki lub popularyzatorskich artykułów mogą sobie pozwolić na podobne fantazje, ale historyk…? O ile użycie sformułowania „koń kopijniczy” jest zasadne, o tyle „husarski” (jeśli nie w potocznym uproszczeniu) jawi się nonsensem. Nie było, a przynajmniej nie są szerzej znane przypadki, iżby kiedyś w ten sposób klasyfikowano wierzchowce. Owszem, jest mowa o układaniu „przy ziemi po ussarsku”, aliści nie jest to jednoznaczne z zaistnieniem typu, a tym bardziej rasy koni wyłącznie dla husarii sposobnie hodowanych.

Od pocz. XVI w. w spiskach i regestrach wymienia się obok cugantów i woźników konie jezdne: węzełki, łowcze, podjezdki, pocztowe, kopijnicze (np. w regestrze z AD. 1548 zapisano: „Kony gniadi kopinniczi, dobri”) – husarskich brak. Ponad 60 lat później w listach do żony J. K. Chodkiewicz nadal wspomina o podjezdkach, pocztowych (od pocztu) i kopijniczych, prosi też „Konia nie mogę sam dostać.[…] Jeślibyś mogła wałacha siwego […] dostać […] bardzo mi byś wygodziła”. Rzecz znamienna: hetman znajdował się wówczas przy monarsze, który „kazał mi sobie dobierać, ale nie masz na co wsiąść;”. Wynika stąd, iż mimo protekcji króla, trudno było tam wówczas o konia pocztowego, nawet o „zacniejszego podjezdka”, cóż dopiero godnego rumaka. Listy z epoki Wazów to pouczająca lektura. Odnaleźć w nich można różne o wierzchowcach napomknienia – husarskich przecież brak.

Problemy z pozyskaniem dobrych koni występowały nagminnie przez cały wiek XVII. Nie tylko w czasach Chodkiewicza odczuwano ich dotkliwy niedobór, podobnie działo się i później. Wszakże w rozmaitych zapiskach mowa jest o formacjach jazdy bez etykietowania zażywanych tam koni, zaś te bywały najrozmaitsze. Korespondencja z lat 80. tego wieku informuje, że często nawet „lada podjezdek” osiągał niewspółmierną do wartości cenę. To nie dziwi, skoro jazda odnotowywała duże straty w koniach. Żali się na to choćby Kryński w liście do B. Sapiehy, podobnie K. Grzymułtowski „pod chorągwią ussarską mało co koni zostało”, albo R. Leszczyński pisząc „bez zdobyczy wszystkie konie potracili”. Co istotne, elitarną formację (podobnie jak resztę jazdy) cechowało ogromne zróżnicowanie – i nie tylko w uzbrojeniu. Jakimż więc sposobem w temacie wierzchowiec miałaby zaistnieć aż taka unifikacja, aby wyróżnić go mianem husarski?

REKLAMA

Ruszając na wyprawę towarzysze zazwyczaj prowadzili z sobą znaczną ilość koni luźnych (zapasowych), jednak w różnych okresach i chorągwiach różnie z tym bywało. Podczas trwania kampanii sytuacja najczęściej ulegała dramatycznemu pogorszeniu. Na remonty zdobyczą trudno było liczyć, zresztą jak pozyskać na Szwedzie, Tatarze albo Moskalu husarskiego rumaka?

Orientalna krew

Istotnym wyjątkiem były starcia z Turczynem. W tym przypadku koń – wojenna zdobycz – stanowił łakomy kąsek. Wertując źródła można utrwalić przekonanie, iż wielu spośród szlachty było wręcz ukierunkowanych na takie trofeum. Przecież dolew krwi orientalnej stanowił podwalinę ówczesnej myśli hodowlanej. Nie wchodząc w to, czy dawniej w kraju zaistniała rasa polskiego konia, czy był to jedynie ugruntowany typ wierzchowca, daje się zauważyć, że w literaturze oraz ikonografii zawarty jest w miarę spójny obraz hodowanych na obszarze Rzeczypospolitej koni. Władcy dbali o standardy m.in. przez regulacje prawne, o czym świadczy np. „Ustawa o dworach” Zygmunta I- go z 1529 r., czy „Instrukcya..” dana w AD.1558 przez Zygmunta Augusta. Można stwierdzić, iż do lat 70. XVI w. istniała spójna myśl hodowlana, a jej efekty ogniskowały się na terenach centralnych. Zaświadcza o tym nie tylko lokacja królewskich stad, ale i zachowane (szczątkowo) wnioski A. Micińskiego z prowadzonych w Zwierzyńcu, a następnie Knyszynie, eksperymentów. Twierdzenie, iż już wtedy uzyskano jakiś typ albo nawet znamiona rasy krajowych koni byłoby ryzykowne, a na pewno przedwczesne. Źródła są bardzo skromne, wszakże niektóre napomknienia wydają się potwierdzać przewagę jezdników o bardzo zbliżonym eksterierze. W tym czasie (koniec XV – pocz. XVI w.) gruntowały się potrzeby i upodobania, jak również nastąpiła zmiana w ocenie terenów sprzyjających hodowli. Taką tezę wydaje się potwierdzać chociażby to, że aczkolwiek wynik prób z krzyżówkami koni „ukrainnych” (panowanie Zygmunta I) był negatywny, z czasem nasilało się rozmieszczanie hodowli na tych obszarach.

Koń husarski, ilustracja z encyklopedii Zygmunta Glogera (domena publiczna)

Utworzenie husarii (racowie – ussarze) wynikało z konieczności posiadania jazdy lekkiej, szybkiej i zwrotnej. Narzucały to realia zaistniałe na południowo-wschodnich rubieżach Rzeczypospolitej. Znaczącym, a nawet podstawowym wyznacznikiem sukcesu był: lekki, szybki, wytrzymały oraz zwrotny wierzchowiec. Chociaż lekkokonnych raców wkrótce zaczęto mianować husarzami („obyczajem rackim, albo usarskim” – sejm 1503 r.), trudno znaleźć jakikolwiek przykład, że i dosiadane przez nich konie zwano husarskimi. Z czasem, za panowania Stefana Batorego, przeprowadzając reformę formacji (już cięższej) też nie przyjęto takiej nomenklatury – w polu liczył się pragmatyzm.

REKLAMA

Niewiele później wspomniane wyżej, zdobywane na Turkach (ale również kupowane) konie z Orientu, stanowiły już znaczny procent materiału użytkowanego (krzyżowanego) również w hodowli przyzagrodowej. To istotne, gdyż jej efektem była większość użytkowanych w Rzeczpospolitej Obojga Narodów jezdników. Niemożliwa do oszacowania jest ilość tych liczących od kilku do kilkudziesięciu koni stad. Do takich liczyły się zapewne i te Wojewody Trockiego, brata słynnego hetmana, A. Chodkiewicza. Obok nich rozrastały się (szczególnie od końca XVI) wielkopańskie – szacowane na setki sztuk- hodowle rozlokowane w Ukrainie i na Litwie.

Polecamy także:

Wojenny czas XVII wieku nie sprzyjał systematycznej hodowli. Postępował rozkład zdążającej ku upadkowi Rzeczypospolitej. Ustępując z tronu dnia 16 września 1668 r. Jan Kazimierz przypomniał swoje (wcześniej wypowiadane) prorocze słowa, wieszcząc niechybny rozbiór kraju. Nie byłoby to trudne zważywszy, że już w Radnot AD.1656 rzecz się niemal dokonała. Ale przecież osoby zainteresowane hipologią mogą w tym momencie jednym tchem wymienić sławne w tamtym czasie stada i stadnice: Zamoyskich, Chodkiewiczów, Buczackich, Radziwiłłów, Sanguszków, Czartoryskich, Sobieskich, Dzieduszyckich, Rzewuskich, Obuchowiczów.. itd. itd. Rzeczywiście, jednak nie zmienia to faktu, że funkcjonowały one w rozproszeniu, ich właściciele zbyt często ulegali chwilowej modzie (lub swoim gustom), doskwierał brak systematyczności i jednorodnej myśli hodowlanej. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że w szczytowym momencie działalności hodowli knyszyńskiej Zygmunta Augusta zaistniała jeśli nie rasa, to mocno ugruntowany typ wierzchowca. Dużą część najlepszego materiału (w tym i księgi „stadne”) po śmierci króla przywłaszczył Jan Zamoyski. Ulokował zdobycz w swoich majątkach i pokazywał zachwyconym cudzoziemcom (potwierdzają to ich wspominki), ale o późniejszych sukcesach, ba choćby liczących się dokonaniach tej hodowli, cisza. Słusznie zauważa T. Czacki „...ze zgaśnięciem Jagiellonów zniknęły przepisy i przykłady publicznego gospodarstwa”. Husaria odniosła jeszcze kilka spektakularnych zwycięstw, ale będąc zwierciadłem Rzeczypospolitej, wraz z nią chyliła się ku upadkowi. Pozostało trochę ikonografii ukazującej konie. W kilku przypadkach upiększonych piórami… więc może to tam mieści się sedno ich husarskości.

Husarz husarzowi nierówny

Aby wytworzyć spójny eksterier potrzeba ok. 40 lat czystości chowu. Skoro zatem np. w 1520 r. ktoś zapragnął, by hodować konie specjalnie dla usarzy, to ok. 1565 r. (bliżej 1570 r.) miałby pierwsze egzemplarze... tylko, że husaryia, jej ogląd i potrzeby były już wyraźnie inne. Ot siurpryza.

REKLAMA
J. Kossak, Lisowczyk na białym koniu

Niektórzy drążąc temat z jakichś powodów nie zauważają, że przez ponad 200 lat istnienia tej formacji zachodziły w niej istotne przemiany. Wyraźnie różniła się ta u zarania XVI w. od tej przy jego końcu, inna była na pocz. XVII w., odmienna w jego połowie… itd. Należy zwrócić uwagę na ten dający do myślenia fakt. Skoro zmieniało się uzbrojenie zaczepne i ochronne, taktyka, a wraz sposób użycia koni, gdy jeźdźcy usadawiali się w wyraźnie innych siodłach (przynajmniej 3 znacząco różne odmiany),dlaczego rumaki miałyby być nieustająco identycznie „husarskie”? To określenie nie mieści się wśród pojęć hipologicznych, a tym bardziej zootechnicznych. Ot chochlik „wytrzepany z kapelusza” – po co? Intryguje zresztą nie tylko to. Wiadomo np., że A. Lisowski – twórca lisowczyków – najpierw służył jako towarzysz, zatem wg. teoretyków husarszczyzny bez wątpienia musiał dosiadać rumaka „husarskiego”. Jakiego przeto konia zażywał stając na czele oddziałów kozackich i co jeśli akurat… był to ten sam koń? A propos. Wierzchowce w formacji lisowczyków zostały dość dokładnie opisane – m.in. W. Dembołęcki zapewniał, że pod Kłockiem któryś z bractwa musiał przesiąść się na zdobycznego fryza. Więc jak, owego fryza od chwili, gdy dosiadł go lisowczyk, należy liczyć: do koni „kozackich” czy nadal „rajtarskich” może? Dalsze rozciąganie tego wątku jest zbędne. Można przecież uznać, iż cała husarskość biegunów „husarskich” sprowadza się do dosiadania ich przez husarzy akurat.

W pocz. XVIII w. do bitnej i sprawnej niegdyś formacji przylgnęło już miano „wojska pogrzebowego”. Jak demonstrował się ów militarny fundament Rzeczypospolitej, pokazuje obraz W. Pawliszaka „Straż hetmańska”. Statyczny zbrojny oraz strojny jeździec na przeganaszowanym karym ogierze. Umaszczenie nad wyraz korzystne, szczególnie w karawaniarskim zaprzęgu.

Kałmuk i Tatar w walce konnej (domena publiczna)

I taka dygresja. Wydaje się, że jeśli ktoś nie ma rozeznania w temacie, powinien zachować szczególną powściągliwość. W ostatnim czasie na obrzeżach badań udostępnianych przez profesjonalnych historyków buszują chwytliwe nonsensy. Rozmaite półprawdy, wręcz bajania od zawsze miały się dobrze. Teraz, dzięki łatwemu dostępowi do publikowania, spieniony fuzel rozlewa się i powszechnieje. Tworzone najczęściej z przyczyn komercyjnych mity zachwaszczają wiedzę społeczną. W zakresie „husaria” jest tego mnogość – od rzeczonych rumaków poczynając. Kto czyta uważnie zrozumie, dlaczego np. określenie koń kozacki, choć enigmatyczne, od biedy można uznać. Kozacy zawsze liczyli się do jazdy lekkiej. W przeciągu stuleci ich: ubiór, broń, sposób użycia wierzchowca zmieniały się nieznacznie – utrwalił się stereotyp. Inaczej działo się w formacji husarskiej. Pierwotnie najlżejsza kawaleria z czasem obciążała się coraz bardziej, aż nadeszła pora, gdy bez osłony lekkiej jazdy na skrzydłach stawała się faktycznie bezbronna, a wreszcie statycznie „pogrzebowa”. Jeśli zatem ktoś zaczyna żonglować „husarskim koniem” można zapytać: a konkretnie o jakiego husarza chodzi? - precyzyjniej łaskawco!

Redakcja: Antoni Olbrychski

REKLAMA
Komentarze

O autorze
Jerzy Mirosław Płachecki
Absolwent Państwowej Wyższej Szkoły Sztuk Plastycznych w Łodzi. Od połowy lat sześćdziesiątych związany ze środowiskiem jeździeckim i kawaleryjskim. Twórca propagujących tą tematykę piosenek. Autor i ilustrator książek historycznych m.in. ,,Klechdy tykockie", ,,Walewicka saga", ,,My czterdziestolatek - z historii jeździectwa na Podlasiu". Za podniesienie tematu szarży na czołgi nad rzeczką Mrogą nominowany do nagrody Local Press 2010 (w dziale „Historia”).

Wszystkie teksty autora

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści. Za darmo.
Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2023 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone