Iwan Sołoniewicz – „Rosja w łagrze” – recenzja i ocena

opublikowano: 2014-05-30 09:36
wolna licencja
poleć artykuł:
W każdej epoce znaleźć można dzieła, które są pionierskie, ale niezauważone przez odbiorców przechodzą bez echa. Powody bywają różne. Taką książką, która nie podbiła serc czytelników, jest także opublikowana w latach trzydziestych XX wieku Rosja w łagrze – historia sowieckiego więźnia i uciekiniera Iwana Sołoniewicza.
REKLAMA
Iwan Sołoniewicz
Rosja w łagrze
nasza ocena:
9/10
cena:
54,90 zł
Wydawca:
PWN
Rok wydania:
2013
Okładka:
twarda
Liczba stron:
584
Format:
150x210 mm
ISBN:
978-83-77-05316-4

Przeczytaj fragment tej książki

Iwan Sołoniewicz to postać niezwykła. Urodził się w 1891 roku w rodzinie białoruskich chłopów. Za sprawą ojca, który pokonał drogę od wiejskiego chłopaka pasającego świnie aż do redaktora, a potem wydawcy gazety subsydiowanej prywatnie przez samego premiera Rosji Stołypina, dokonała ona znaczącego awansu społecznego. Sam Iwan – duch niespokojny – jako ekstern skończył szkołę średnią, a potem studia prawnicze. Ożenił się z córką oficera carskiej armii i, jak miliony innych osób, przeżył koszmar rewolucji i wojny domowej (m.in. przez trzy miesiące z żoną z kilkuletnim synem Jurą był więziony przez Czeka). W latach dwudziestych zupełnie przyzwoicie urządził się w Sowietach jako czynny sportowiec, a potem instruktor sportowy i dziennikarz. Przyzwoicie oznacza tyle, że nie musiał głodować – chociaż nie do końca:

Przypominam sobie straszne zimy lat 1928–1930, gdy Moskwa (ta szara, nieoficjalna Moskwa) wymarzała i wymierała z głodu. Mieszkałem pod Moskwą, w Sałtykowce. (…) W lecie zbieraliśmy grzyby, łapaliśmy ryby (…) Oczywiście wszystko to wystarczyć nie mogło.

Sołoniewicz, mimo że należał do nieco uprzywilejowanej warstwy sowieckich obywateli (m.in. wydano kilka jego książek o tematyce sportowej), czuł się fatalnie w Sowietach. Jego żona miała podobne zdanie:

I znów ogarnęła mnie niepohamowana chęć ucieczki od tej przeklętej, szatańskiej władzy, która nie daje człowiekowi nawet wybrać sobie pracy, która ujarzmiła 150-milionowy naród, ograbiła, wytępiła jego najlepszych synów i z bezgraniczną bezczelnością oszukuje cały świat, (…) że zbudowała królestwo socjalizmu. Uciekać, tak uciekać! Za granicą mogę nawet głodować, ale będę się czuć człowiekiem.

Rodzina postanowiła uciec. Najpierw jednak Iwan załatwił sprawy osobiste z żoną, która zaraz wzięła fikcyjny ślub z cudzoziemcem i wyjechała legalnie do Berlina, a potem razem z synem Jurijem i bratem Borysem podjęli próbę ucieczki przez Karelię do Finlandii. Pierwsze podejście zakończyło się niepowodzeniem – zrezygnowali po kilku dniach błądzenia po lasach. Druga próba podjęta we wrześniu 1933 roku, a więc w momencie, kiedy Związek Sowiecki z powodu kolektywizacji był w straszliwej sytuacji żywnościowej, zakończyła się katastrofą. Uciekinierzy zostali złapani w pułapkę zastawioną przez GPU, które na skutek braku dyskrecji wiedziało o planowanej ucieczce i ją monitorowało. Sołoniewiczowie z wyrokami trafili do łagrów, jednak latem 1934 roku udało im się uciec i ostatecznie po dwóch tygodniach przedzierania się przez lasy i bagna Karelii dotarli do Finlandii. Tamże bohater zaczął spisywać swoje przeżycia obozowe.

REKLAMA

Na uwagę zasługuje też los samej książki, bowiem rząd fiński zakazał jej wydania. Podobnie reagowało wiele wydawnictw emigracyjnych, dla których Iwan Sołoniewicz był po prostu sowieckim działaczem sportowym. Po raz pierwszy książka ukazała się w 1935 roku w odcinkach w jednym z emigracyjnych dzienników paryskich, a jako samodzielna publikacja została wydana w 1936 roku. Było to tłumaczenie na czeski. Dopiero pół roku później na rynku pojawiła się publikacja w języku rosyjskim. Nosiła ona tytuł Rossija w koncłagierie i została opublikowana przez środowiska emigracyjne w Sofii. Największe sukcesy odniosła jednak w Niemczech, gdzie do 1939 roku ukazało aż pięć wydań. Książka zyskała poparcie Goebbelsa, ministra propagandy Rzeszy, dla którego stała się ona idealnym materiałem propagandowym. W Polsce po raz pierwszy wydano ją w 1938 roku we Lwowie pod tytułem Rosja w obozie koncentracyjnym. Na podstawie tego pełnego skrótów i błędów wydania w latach osiemdziesiątych XX wieku wielokrotnie przygotowywano kopie. Recenzowana publikacja, wydana nakładem PWN-u i Karty, jest pierwszą pełną i poprawną wersją tego dzieła. Została wydana w twardej oprawie z posłowiem opowiadającym między innymi dalsze dzieje rodziny Sołoniewicza.

Dzieło Sołoniewicza pokazuje, prawdopodobnie jako pierwsze, w pełni zorganizowany świat Gułagu, w którego okropności sam Iwan, mimo doświadczeń z Czeka i opowiadań brata Borysa, więźnia straszliwego łagru na Wyspach Sołowieckich, nie wierzył, zanim go nie poznał. Autor nie dręczy jednak czytelnika grozą Gułagu. Opisy życia obozowego są tylko częścią większego zamierzenia – ukazania społeczeństwa sowieckiego i warunków egzystencji po obu stronach drutów. Zasadniczym twierdzeniem autora jest głębokie przekonanie, że życie tu i tam niewiele się różni. Uważa, że granice między łagrem a wolnością zacierają się coraz bardziej, a życie na wolności nierzadko potrafi być gorsze niż w łagrze, gdzie przynajmniej dają jeść. Przykładem przenikania się świata Gułagu i świata pozaobozowego jest Białomorsko-Bałtycki Kombinat, gigantyczny łagier rozrzucony na terenach Karelskiej ASSR, którego zarząd przejął faktyczną władzę w tej „autonomicznej” republice, pozostawiając jej władzom tylko funkcje reprezentacyjne. Autor dokonuje też błyskotliwej analizy rządzącej klasy aparatczyków, szczególnie dokładnie opisując aktyw, którym jest:

REKLAMA
Jedyna warstwa ludności sowieckiej oddana najzupełniej i do ostatniej kropli krwi istniejącemu ustrojowi. Obejmuje ona doły partii, część komsomołu i znaczną liczbę ludzi pożądających legitymacji partyjnej i czekistowskiej posady.

Autor dodaje także, że trzeba być łajdakiem, żeby zrobić karierę w Związku Sowieckim:

Przeszedłszy taki nowicjat i dowiódłszy, że istotnie ma duszę skamieniałą, nasz łajdak otrzymuje w końcu etat i pensję. Stanowisko to bywa zwykle bardzo podle. Lecz im bardziej uzewnętrzni zatwardziałość duszy i obojętność na wszelkie ludzkie cierpienie, im bardziej lekceważyć będzie życie swoich bliskich – tym samym szersze będą tory jego dalszej kariery.

Konsekwencją takiej polityki jest wyhodowanie warstwy, która po przejściu wieloletniej szkoły rabunku, ciemiężenia i zabójstw pozbawiona jest wszelkich wyższych wartości. Dlatego Sołoniewicz uważał, że bolszewicy, którzy są bezwzględni i zjednoczeni w stosunku do całego społeczeństwa, wewnątrz własnej grupy stanowią kłębowisko żmij bezlitośnie walczących między sobą o stanowiska. Brak im jakiejkolwiek ideologii – umarła ona wraz ze starymi, wykończonymi przez Stalina i przez aktyw.

REKLAMA

Sołoniewicz, w odróżnieniu od Sołżenicyna, który w Archipelagu Gułag oskarżał swoich rodaków, że ich bierne zachowanie umożliwiło Stalinowi przeprowadzenie gigantycznych represji, inaczej patrzy na społeczeństwo i podaje przykłady wielu masowych i indywidualnych buntów oraz prób przeciwstawieniu się bolszewickim zbrodniom. Stwierdza jednak, że ostatecznie zawsze decydowały karabiny maszynowe GPU. W oczach autora bolszewicy stanowią nową i gorszą odmianę Mongołów, którzy przed wiekami podbili Ruś. Jego zdaniem Związek Sowiecki nie tylko nie ma nic wspólnego z państwem socjalizmu, ale jest państwem zbudowanym w opozycji do zdrowego rozsądku i natury ludzkiej. Zwykły człowiek nie ma żadnych szans żyć normalnie i spokojnie w Sowietach. Musi skupiać wszystkie swoje siły na poszukiwanie żywności. Bezustannie jest pod nadzorem: partii, milicji, zwierzchników pracy, związków zawodowych, spółdzielni mieszkaniowej i wszelkiej maści aktywistów. W pracy codziennie poddawany jest politycznej indoktrynacji, a co jakiś czas jest przenoszony w inne miejsce lub usuwany. Żyje w stanie wiecznej niepewności i permanentnego zagrożenia.

Ten system wydawał się tak nieracjonalny, absurdalnie niszczycielski, że nie tylko ludzie wierzący, ale nawet ci stojący daleko od wiary, zaczęli poszukiwać przyczyn jego trwania poza rozumem. Pewien nauczyciel matematyki z Mińska powiada tak:

Nie byłem człowiekiem religijnym, jak prawie cała inteligencja rosyjska. Czy mogłem wierzyć w istnienie diabła? Teraz wierzę, ponieważ widziałem go, ponieważ go widzę. Widzę go z każdym punkcie łagrowym. On istnieje, Iwanie Łukjanowiczu, istnieje. To nie jest wymysł popów. To jest fakt dający się stwierdzić naukowo.

Książka Sołoniewicza to historia tworzenia się nomenklatury i homo sovieticus. Napisana została przez człowieka, który jako dziennikarz i instruktor sportowy podróżował po całym ZSRR, spotykając się z najróżniejszymi przedstawicielami władz oraz przeciętnymi ludźmi. Doskonale poznał on prozę życia w tym kraju, a to znacznie podnosi wartość opowieści.

Redakcja i korekta: Katarzyna Grabarczyk

REKLAMA
Komentarze

O autorze
Wojciech Tomaszewski
Absolwent prawa (praca magisterska na temat ideologii Mao Zedonga), historii (praca magisterska na temat wojny domowej w Rosji) oraz Zarządzania na UW. Aktualnie pisze rozprawę doktorską na WPiA UW. Jego główne zainteresowania to cywilizacja chińska i cywilizacja sowiecka. Publikuje artykuły historyczne na portalu Centrum Studiów Polska–Azja. Pasję poznawania innych cywilizacji łączy z wielokrotnymi podróżami po Europie, Afryce i Azji.

Wszystkie teksty autora

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści. Za darmo.
Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2023 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone