Jak przeżyć wśród nazistów będąc Żydem?

opublikowano: 2015-05-15 13:56
wszystkie prawa zastrzeżone
poleć artykuł:
Berlin, rok 1942. Młoda niemiecka Żydówka z determinacją ukrywa się przed nazistami...
REKLAMA

Było bardzo zimno, powoli zapadał zmrok. Weszłam do zupełnie pustej knajpy na Wassertorstraße w okolicy Kreuzberga, w której nie byłam nigdy wcześniej. „Słucham?! ” – krzyknął ktoś z zaplecza. Przez otwarte drzwi zobaczyłam siedzącą tam kobietę, która obszywała futro. Wydawała się bardzo niechętnie odrywać od tej czynności tylko po to, by do mnie podejść.

Przysłał mnie tu Benno Heller. Miałam się zwrócić do osoby obsługującej tę knajpę – kobiety o imieniu Felicitas. Była jedną z jego pacjentek. Jako tak zwana pół-Żydówka powinna nosić żółtą gwiazdę, ale tego nie robiła. Mój ginekolog ukrywał mnie już wielokrotnie w różnych miejscach, ale tym razem mnie ostrzegł: ta Felicitas specjalizuje się wyłącznie w robieniu machlojek. Niechętnie dał mi jej adres, lecz nie znał nikogo innego, kto byłby w stanie mi pomóc.

Poczułam wówczas przytłaczające przerażenie, głęboki lęk: w tej sytuacji, w takich okolicznościach wszystko przecież było mi wrogie. Zmusiłam się jednak, by w kilku słowach wyjaśnić Felicitas, dlaczego tu jestem. Pomyślała przez chwilę, a później powiedziała głośno: „A niech mnie! Wkrótce przyjdzie gumowy dyrektor. Wieczorem zawsze przychodzi jako jeden z pierwszych. Zaraz tu pewnie będzie!” (db). Miałam usiąść przy stole i zachowywać się jak każdy normalny gość pijący tu piwo. Po chwili do knajpy wszedł mężczyzna, którego nazywała gumowym dyrektorem. Byłam przerażona. Mężczyzna miał jakieś pięćdziesiąt lat i wyraźne problemy z chodzeniem. Poruszał się tak, jakby jego nogi były zrobione z gumy. Swój przydomek zyskał właśnie ze względu na to oraz dlatego – jak się później dowiedziałam – że był dyrektorem małego przedsiębiorstwa. Mówił w taki sposób, w jaki się poruszał. Wydobywał z siebie rodzaj sylabicznej papki czy też w ogóle słownej brei, a i to dopiero po kilku próbach. Aby go rozumiano, powtarzał wiele razy to samo, w nadziei, że za którymś razem powie to wyraźniej.

REKLAMA

Przeczytaj:

Znów opanował mnie paraliżujący strach. Pewna znajoma lekarka opowiadała mi kiedyś o tak zwanych syfilitycznych pacjentach, którymi zajmowała się na oddziale psychiatrycznym – ludziach, którzy cierpieli z powodu powikłań po tej chorobie. Od niej wiedziałam, że poruszali się, jakby mieli kończyny z gumy, i nie potrafili poprawnie artykułować dźwięków. Nie mówili „łapka do garnków”, tylko „apka do garnków”, a w końcu „apka do arnków” – tak właśnie jak mężczyzna stojący przede mną. Nie słyszałam dokładnie, o czym rozmawia z nim Felicitas, ale nagle zdałam sobie sprawę, że próbuje mnie mu sprzedać za piętnaście marek. Ona chciała dwadzieścia, on oferował dziesięć i w końcu zawarli kompromis. Zanim razem z nim opuściłam lokal, postawiła swojemu stałemu gościowi jeszcze jedno piwo i powiedziała do mnie: „Chodź no jeszcze ze mną” (db).

Na zapleczu zdradziła mi, jaką historyjkę na mój temat mu zaserwowała: miałam być jej starą znajomą, mój mąż jest na froncie, a ja mieszkam z teściami. Przebywanie z tymi ludźmi było dla mnie tak nie do zniesienia, że poprosiłam, by ulokowała mnie gdziekolwiek. Szepnęła mi jeszcze, że gumowy dyrektor, był fanatykiem nazizmu – aż do granic szaleństwa.

Wyszłam razem z nim. Na zewnątrz było tak zimno, że nie mogliśmy wziąć głębszego oddechu. Podał mi rękę. Nie zamieniliśmy z sobą ani słowa. Padający śnieg natychmiast zamarzał i błyszczał bardzo jasno. Zbliżała się pełnia. Podniosłam oczy ku niebu: księżyc wyglądał jak ogromna twarz mężczyzny, pulchna, z dostrzegalnym ironicznym grymasem. Byłam całkowicie załamana. Psy mogą przynajmniej wyć do księżyca, pomyślałam. Ja nie mogłam zrobić nawet tego. Po chwili jednak wzięłam się w garść, przypomniałam sobie o rodzicach i w myślach zaczęłam z nimi rozmawiać. „Nie musicie się o mnie martwić. Wasze wychowanie ukształtowało mnie bardzo mocno. To, co tutaj przeżywam, nie ma żadnego wpływu na moją duszę, na mój rozwój. Muszę to po prostu przetrwać”. To podniosło mnie na duchu.

REKLAMA

Siedziba gumowego dyrektora znajdowała się niedaleko knajpy, ale z powodu jego sposobu poruszania się szliśmy tam bardzo wolno. Wreszcie znaleźliśmy się przed bramą dużej kamienicy. Wejście prowadziło na podwórze, gdzie znajdował się podłużny barak, w którym mieszkał on. Nieco dalej widać było drugi barak, w którym znajdował się jego warsztat. Oświecił latarką wejście, żeby trafić do dziurki od klucza – wokół panowała absolutna ciemność. Dostrzegłam tabliczkę z nazwiskiem „Karl Galecki” zawieszoną obok dzwonka do drzwi, a po chwili popełniłam pierwszy błąd: żeby ukryć śmiertelne przerażenie, postanowiłam wykonać jakiś zabawny gest, i mówiąc: „Dobranoc, panie Galecki!”, ukłoniłam się z lekkim uśmiechem. Był zaskoczony. Najwyraźniej byłam pierwszą osobą w jego życiu, która nie nazwała go „Galeki”. Skąd wiedziałam, jak wymawia się polskie „c”? Chcąc jakoś z tego wybrnąć, musiałam szybko wymyślić jakieś kłamstwo. Powiedziałam, że gdy byłam dzieckiem, mieszkał naprzeciwko nas pewien pan Galecki, który był Polakiem i nalegał, by nazywać go Galeckim. Gumowy dyrektor zapytał natychmiast, przeszywając mnie spojrzeniem, czy mógł być on jego krewnym. Dopytywał, jaki miał zawód i tak dalej. A potem weszliśmy do środka.

Tekst jest fragmentem książki „Żyłam w ukryciu”:

Marie Jalowicz Simon, Irene Stratenwerth, Hermann Simon
„Żyłam w ukryciu”
cena:
Tytuł oryginalny:
„Untergetaucht: Eine junge Frau überlebt in Berlin 1940”
Tłumaczenie:
Ewelina Twardoch
Okładka:
twarda
Liczba stron:
504
Format:
130 mm x 201 mm
ISBN:
978-83-7961-184-3

Mieszkał zupełnie sam. Jego żona – wyjawił mi, wciąż się jąkając – zostawiła go, bo nie chciała dzielić życia z kaleką. Wiele lat swojego życia spędził w szpitalach i sanatoriach. Oddawał się więc teraz jedynej pasji, która pomagała mu znieść samotność: hodowaniu rybek. W długim pomieszczeniu na ścianach po prawej i lewej stronie umieszczone były akwaria, a między nimi kilka mebli. Ogólnie rzecz ujmując, w baraku jednak żyły przede wszystkim rybki. Zapytałam, ile ich jest, ale nie był już w stanie ich policzyć. W pojemnikach pływało niezliczenie wiele gatunków. Później mozolnie, zatrzymując się po każdym słowie, wyjaśnił mi, że ma swoje przyzwyczajenia i nie chce niczego zmieniać. Zareagowałam na te słowa z dużą dozą tolerancji: „To oczywiste, że każdego wieczoru chodzisz do swojej ulubionej knajpy. Możemy to robić razem, ale tak, żeby sobie wzajemnie nie przeszkadzać. Oczywiste jest też, że zawsze jesz obiad u swojej matki” – uspokajałam go dalej. Od początku byliśmy z sobą na ty. To był spontaniczny, typowy w swojej bylejakości sposób zwracania się do siebie.

REKLAMA

Na samym końcu podłużnego baraku między akwariami znajdowało się łóżko, a z przodu kanapa, na której miałam spać. Pokazał mi, gdzie znajdę koc, poduszkę i pościel.

Bez informacji Felicitas i tak szybko bym się zorientowała, że Galecki jest fanatycznym nazistą. Z dumą opowiadał mi, że w sanatorium skleił z zapałek model zamku w Malborku i przekazał go Führerowi. Miałam koniecznie zgadnąć, jak wielu użył zapałek. Podawałam jakieś wielkie liczby, które oczywiście okazywały się za małe. Poprawiał mnie z zapałem i pokazywał artykuły w gazetach, w których wychwalano to cudo i przedstawiano je na fotografiach. Ja oczywiście też je chwaliłam.

Przeczytaj:

REKLAMA

Na tylnej ścianie tej dziwnej siedziby wisiała ramka z pustym passe-partout. O Boże, pomyślałam, w ten sposób chciał z pewnością przedstawić swoje nihilistyczne przekonania albo jakąś inną szaloną myśl. Ale gdy się przypatrzyłam, zauważyłam, że zaraz przy ramce w passe-partout widoczny był jeden włos. Leżał po przekątnej na tej pustej powierzchni i miał dziwny odcień. „Domyślasz się, co to jest?” – spytał, wskazując na niego. Nie wiedziałam, ale nawet gdybym się domyślała, co to jest, nie zdradziłabym się z tym. W końcu więc sam mi wyjawił tę tajemnicę: z zamkniętymi oczami, pełen powagi powiedział, że zdobył ten włos w naprawdę skomplikowany sposób i że dużo go kosztował. Był to włos z sierści owczarka niemieckiego należącego do Führera. „Och! – powiedziałam. – Nie śmiałam wyrazić takiego podejrzenia, żeby cię nie obrazić, jeśliby to nie była prawda. Faktycznie jest wspaniały!”.

Później pokazał mi kuchnię i coś, czego nie spodziewałabym się zobaczyć w tym osobliwym wielkim akwarium: boczne drzwi prowadzące do zwyczajnej, przyzwoitej łazienki. Potem posiedzieliśmy jeszcze razem. Zaczynałam się już przyzwyczajać do słownej papki, którą z siebie wyrzucał, i patrzyłam na niego bez zainteresowania. On zaś stopniowo pozbywał się zahamowań i zaczął ujawniać swoje nazistowskie przekonania. Panicznie się bałam, żeby się wówczas nie zdradzić. Mogłam wprawdzie bardzo się starać, żeby nie powiedzieć czegoś nieodpowiedniego, ale nie potrafiłam kontrolować każdej reakcji mojego ciała. Gdy więc na przykład powiedział: „Wszystkich Ydów, Idów... Żydów trzeba zabić”, poczerwieniałam na twarzy, skoczyłam na równe nogi, wskazałam na akwarium i oznajmiłam: „Spójrz, rybki zachowują się teraz jakoś inaczej niż wcześniej”. A on klasnął w ręce z radości: tak uważnie obserwowałam przecież jego ulubieńców.

REKLAMA

Przez cały czas żyłam w takim strachu i rozpaczy, że starałam się nawiązać kontakt z rybkami. Nie znałam żadnej brachy , żadnego hebrajskiego błogosławieństwa, którym mogłabym je obdarzyć. Nie byłam nawet pewna, czy Bóg istnieje. Ale był On Hakadosz Baruch Hu – moim zaufanym kompanem – i mówiłam do Niego: „Musisz przyjąć taką brachę, jaką uda mi się wymyślić. Jeśli nie zostawiłeś mi ani jednego siduru , żadnego modlitewnika ani odpowiedniego kompendium, nie możesz ode mnie wymagać słownej perfekcji”. Wierzę, że był wówczas wyrozumiały. Moja improwizowana bracha brzmiała tak: „Bądź pochwalony, Królu świata, bore ha dogim – który stworzyłeś ryby”. Z rybami również rozmawiałam w myślach: „Jestem w niebezpieczeństwie i opuścili mnie wszyscy. Jesteście niewinnymi stworzeniami tak samo jak ja. Bądźcie, proszę, wy, milczące ryby, moimi orędownikami, wówczas gdy wszyscy ludzie mnie zawiodą”.

Jakiś czas później gumowy dyrektor powiedział: „Muszę wyznać ci coś, co jest dla mnie bardzo przykre, dlatego powiem to krótko i szybko”. I ze spuszczoną głową oraz łzami w oczach powiedział, że musi mnie rozczarować, bo nie jest już zdolny do żadnego rodzaju stosunków seksualnych. Starałam się to przyjąć naturalnie i życzliwie. Poczułam jednakże taką radość i ulgę, że nie mogłam wysiedzieć na miejscu i pobiegłam do łazienki. To była najbardziej wzniosła i podnosząca na duchu wizyta w łazience w całym moim życiu. Wyobraziłam sobie wówczas – oczywiście w skrócie – piątkową służbę Bogu, którą odbywałam często w Starej Synagodze. Wołam do was, moi kochani chórzyści, śpiewajcie! – pomyślałam i pozostali w mojej pamięci właśnie tacy, śpiewający. Wszystko to służyło Gomel cu benszen, czyli złożeniu podziękowania za uratowanie życia. Nie wiedziałam wprawdzie, na co tak naprawdę cierpi pan Galecki, ale podejrzewałam, że jest syfilitykiem. Gdybym musiała dzielić z nim łóżko, byłabym w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Kiedy więc dowiedziałam się, że do tego nie dojdzie, niesamowicie mi ulżyło i poczułam się jak oswobodzona z niewoli. Haszem li welo iro – Bóg jest ze mną, nie boję się niczego, wyrecytowałam w myślach, zanim do niego wróciłam.

Barak gumowego dyrektora byłby dla mnie idealną kryjówką, gdyby tylko ten mężczyzna nie był tak przerażającym nazistą.

Tekst jest fragmentem książki „Żyłam w ukryciu”:

Marie Jalowicz Simon, Irene Stratenwerth, Hermann Simon
„Żyłam w ukryciu”
cena:
Tytuł oryginalny:
„Untergetaucht: Eine junge Frau überlebt in Berlin 1940”
Tłumaczenie:
Ewelina Twardoch
Okładka:
twarda
Liczba stron:
504
Format:
130 mm x 201 mm
ISBN:
978-83-7961-184-3
REKLAMA
Komentarze

O autorze
Marie Jalowicz
Córka żydowskiego prawnika, urodzona w 1922 roku, przeżyła czasy nazistowskie, ukrywając się w Berlinie.

Wszystkie teksty autora

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści. Za darmo.
Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2023 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone