Preludium Wielkiej Wojny - I wojna bałkańska

opublikowano: 2014-07-25 17:00
wszystkie prawa zastrzeżone
poleć artykuł:
Akapity o sytuacji na południu Europy w przededniu I wojny światowej zazwyczaj ograniczają się w podręcznikach do wzmianek o „kotle bałkańskim”. Tymczasem doszło tam do dwóch konfliktów, które okazały się ostrzeżeniem przed grozą Wielkiej Wojny. Jak przebiegała I wojna bałkańska?
REKLAMA

I wojna bałkańska – zobacz też: Prawdziwy powód wybuchu I wojny światowej

W wojnie tej walczyły przeciwko sobie armie w różnych stadiach reorganizacji. Na najniższym szczeblu tego procesu stała Czarnogóra, stopniowo przezbrajająca swoje niewielkie siły zbrojne, będące czymś pośrednim między plemienną milicją a regularnym wojskiem. imperium osmańskie znajdowało się w kolejnej już fazie głębokiej reformy armii, której pierwszym efektem była dezorganizacja i załamanie dotychczasowego systemu. Niemiecki generał i turecki marszałek Wilhelm Colmar von der Goltz, równie zasłużony dla niemieckiego eksportu broni, jak i reformy tureckiej armii, w przeddzień wojny celnie skrytykował jej bolączki:

Skarbem tureckiej armii jest szeregowy żołnierz. Nie ma na świecie drugiego takiego, który mógłby się z tym znakomitym materiałem równać pod względem wytrzymałości, sprawności i wytrwałości. Widziałem bataliony, które mimo braku zaopatrzenia, po wyjątkowo długich marszach, punktualnie docierały na wyznaczone stanowiska. Wydaje się, że przesadnie liczy się tu na tę skromność potrzeb tureckiego żołnierza, bo najsłabszym punktem tureckiej armii jest intendentura, dowóz prowiantu i amunicji. W tym jakże ważnym w prawdziwej walce punkcie niemal nic nie działa jak należy.

Mimo obecności niemieckich instruktorów oraz kształcenia tureckich oficerów na niemieckich uczelniach wojskowych, armia modernizowała się powoli. W chwili wybuchu wojny jaki taki poziom wyszkolenia reprezentowali żołnierze służby czynnej – nizam. Konflikt nowego typu wymagał jednak wprowadzenia do walki masy poborowych. Turecka rezerwa – redif – była znacznie gorzej uzbrojona (w dodatku w karabiny różnych kalibrów, co znacznie utrudniało zaopatrzenie w amunicję), jej oficerowie byli lokalnymi urzędnikami, nierzadko pozbawionymi jakiejkolwiek wiedzy wojskowej. Już wkrótce okaże się, że nawet przezbrojenie takich jednostek w nowoczesne karabiny nie czyni z nich sprawnej armii. W czasie walk z Bułgarami wyszło na jaw, że część rezerwistów umie strzelać tylko ze starych typów broni i nie wie, jak otworzyć komorę nabojową świeżo wyfasowanego mausera. Co nie mniej istotne, o ile nizam był przeważnie turecki pod względem narodowościowym i muzułmański pod względem wyznaniowym, o tyle w redifie służyli także chrześcijanie i Żydzi. Wielu tureckich wojskowych otwarcie kwestionowało ich lojalność, co nie poprawiało atmosfery w armii. Nieufność, przeradzająca się w psychozę szpiegowską, jak zwykle spowodowała większe szkody niż potencjalne spiski obcych agentów. Przejawiała się rozmaicie. Już w czasie działań w Tracji tureccy telegrafiści otrzymali rozkaz nadawania po niemiecku, co sprawiało, że komunikaty były niezrozumiałe nie tylko dla nich, ale i dla części tureckiego korpusu oficerskiego. Strach przed przeciekami sprawił więc, że do odbioru części poleceń służbowych konieczne było zaangażowanie nie tak znów licznych oficerów wykształconych w Niemczech. Jeszcze bardziej brzemiennym w skutki przejawem podejrzliwości było wyrzucenie z pracy wszystkich chrześcijańskich kolejarzy na terenie operacyjnym. Ta niemądra decyzja do spółki z jesiennymi deszczami niemal sparaliżowała transport kolejowy. Na domiar złego część regularnych sił zbrojnych imperium osmańskiego była unieruchomiona w Afryce Północnej, gdzie dopiero kończyła się wojna z Włochami, a słabo rozbudowana sieć kolejowa uniemożliwiała szybki transport azjatyckich rezerw. Z kolei przeprawę morzem poważnie utrudniły działania greckiej marynarki wojennej.

REKLAMA
Żołnierze tureccy z flagą swojej jednostki (fot. Agence Rol, domena publiczna)

Najsilniejszym i najlepiej zorganizowanym przeciwnikiem Turcji była Bułgaria. Jako jedyna kształciła wyższe kadry nie tylko za granicą, ale i we własnej szkole oficerskiej w Sofii. I także jako jedyna poważnie podchodziła do szkolenia wojskowego poborowych. Dwuletnia (w piechocie) i trzyletnia (w kawalerii) służba w zasadzie nie omijała nikogo, z wymownym wyjątkiem muzułmanów, którzy mogli się od niej wykupić. Także ćwiczenia rezerwistów odbywały się bez taryfy ulgowej. Niemały wpływ na jakość tego wojska miała powszechna edukacja. Bułgaria szczyciła się stosunkowo najskuteczniejszym zwalczaniem analfabetyzmu. Na przełomie wieków 72 procent mieszkańców nie umiało czytać ani pisać (w Rumunii 78 procent, w Serbii 80). Ale to Bułgarzy inwestują w edukację najwięcej: w Serbii na 1000 dzieci przypada 3 nauczycieli, w Bułgarii – 10. Do szkół chodzi 80 procent dzieci – dla innych państw bałkańskich wskaźnik nieosiągalny.

Pozostałe społeczeństwa Bałkanów nie były ani tak wyedukowane, ani w podobnym stopniu zmilitaryzowane. Służba wojskowa w Grecji i w Serbii była znacznie krótsza niż w Bułgarii. Stale balansująca na krawędzi bankructwa Grecja szkoliła tylko część poborowych każdego rocznika, w Serbii z kolei półoficjalnie skracano okres szkolenia. W efekcie Bułgaria wystawiła do walki armię nie tylko najliczniejszą i najlepszą, ale też w największym stopniu zmobilizowała swoje rezerwy, posyłając do Tracji i Macedonii żołnierzy nawet powyżej 40. roku życia, podczas gdy gros walczących tam Serbów i Greków nie przekroczyło trzydziestki.

REKLAMA

Powyższy fragment pochodzi z książki Włodzimierza Borodzieja i Macieja Górnego pt. „Nasza wojna. Europa Środkowo-Wschodnia 1914–1918. Tom I. Imperia”

Włodzimierz Borodziej, Maciej Górny
„Nasza wojna. Europa Środkowo-Wschodnia 1914–1918. Tom I. Imperia”
cena:
44,99 zł
Wydawca:
W.A.B.
Liczba stron:
488
Format:
145 x 202 mm
ISBN:
978-83-280-0941-7
EAN:
9788328009417

Sojusznicy nie różnili się natomiast zbytnio pod względem uzbrojenia. Na pierwszą wojnę bałkańską pomaszerowały armie wyposażone w nowoczesną broń – karabiny i karabinki kawaleryjskie Mannlichera bądź Mausera, karabiny maszynowe Maxima, francuskie i niemieckie działa Schneidera-Creuzota i Kruppa. Walka konkurencyjna największych europejskich koncernów zbrojeniowych przykuwała uwagę międzynarodowej prasy. Dla dziennikarzy z Niemiec i Francji tematem stała się kwestia, czyje armaty są sprawniejsze: francuskie, używane przez Bułgarów i Serbów, czy niemieckie, na stanie armii osmańskiej. Całe to wyposażenie regularnych jednostek obu stron bałkańskiego konfliktu niemal w niczym nie ustępowało wyposażeniu armii zachodnioeuropejskich. Już za dwa lata przejdzie kolejne testy na frontach Wielkiej Wojny. Znacznie gorzej pod względem uzbrojenia wyglądały głębokie rezerwy, używające czasem jeszcze jednostrzałowych karabinów na proch dymny (które natychmiast po strzale zdradzały pozycję strzelca), ale ich udział w wojnie ofensywnej, prowadzonej na terytorium przeciwnika, był stosunkowo niewielki.

Bojowe nastroje narastały od wiosny 1912 roku. Bułgarska, serbska i grecka prasa nagle zaprzestały powszechnej dotąd krytyki sojuszników i zaczęły podkreślać wyznaniową i – w przypadku Serbii i Bułgarii – także słowiańską jedność. Konflikt w Macedonii zrzucano teraz na karb tureckich intryg i barbarzyństwa Albańczyków. Na wieść o wojnie z „odwiecznym wrogiem” w Sofii, Belgradzie i Atenach zapanował entuzjazm. Grecki król Jerzy I ogłosił, że wojna toczyć się będzie w obronie cywilizacji. Nawet w Stambule, gdzie trudno było z optymizmem traktować wiadomość o kolejnej wojnie, nastroje były niezłe:

Wciąż widzi się długie kolumny trzymających się za ręce mężczyzn, prowadzonych ze śpiewem ulicami w kierunku koszar na placu Taksim, gdzie otrzymują mundury. W Stambule, na wielkim placu przed ministerstwem wojny, urządzono obóz wojskowy; jednostki ruszają stąd na dworzec, gdzie są ładowane do wagonów jadących na front.

Turecki minister wojny Nizam Pasza nie był wielkim strategiem. Za aksjomat przyjmował, podobnie zresztą jak większość ekspertów tego czasu, że właściwie w każdych okolicznościach przewagę ma strona atakująca. A więc imperium, chociaż w istocie było obiektem napaści, postanowiło wystąpić ofensywnie wszędzie tam, gdzie tylko to było możliwe. Ale kłopoty transportowe, chaos organizacyjny i odległości sprawiły, że w Europie dysponowało siłami co najmniej dwukrotnie mniejszymi niż przeciwnicy. W dodatku połowę ludności europejskich wilajetów stanowili chrześcijanie, którym nie ufano i których nie traktowano jak współobywateli. Los słabej armii działającej przeciw silniejszemu i zdeterminowanemu przeciwnikowi we wrogim otoczeniu okazał się tragiczny.

REKLAMA
Żołnierze bułgarscy szturmują pozycje tureckie w ataku na bagnety (mal. Jarosław Weszin, domena publiczna)

Wojna rozstrzygnęła się w Tracji, praktycznie w ciągu dziesięciu dni. Od 22 października do 2 listopada Bułgarzy, odrzuciwszy próbę tureckiego ataku, parli w stronę Stambułu, rozbijając osmańską armię w dwóch wielkich bitwach pod Kirkkilisse i Bunarhissar. Padał deszcz przechodzący w śnieg, temperatury w nocy spadały poniżej zera. W tych warunkach niedawne przestrogi von der Goltza sprawdziły się z przerażającą dokładnością. Turcy stawiali z początku zdecydowany opór, zwłaszcza pod Bunarhissar, gdzie obie strony straciły po ok. 20 tysięcy rannych, zabitych i wziętych do niewoli. Wszędzie jednak powtarzała się podobna historia. Po dniu krwawych walk następowała noc, podczas której turecki redif odpoczywał, lekceważąc ubezpieczenia. Bułgarzy tymczasem dokonywali zbrojnych wypadów także w ciemnościach, wywołując u przeciwników wybuchy paniki i masową ucieczkę redifu z pola walki. Zgodnie z ulubioną taktyką rosyjskich wojskowych, z którymi wielu bułgarskich dowódców miało osobiste kontakty, często atakowali na bagnety. W starciu z lepiej wyszkolonym i dobrze okopanym przeciwnikiem efekt byłby najwyżej niepewny. Tu jednak za zasiekami z drutu kolczastego siedzieli zmęczeni i zdemoralizowani rezerwiści. Fanatyzm atakujących Bułgarów robił na nich kolosalne wrażenie. Gustav von Hochwächter, niemiecki oficer w sztabie dowódcy tureckiego III korpusu Mahmuda Muchtara Paszy, walczył pod Kirkkilisse i Bunarhissar i był świadkiem obu tych kompromitujących klęsk. Jego relacja to opis armii, która klęskę zadała sobie właściwie sama. Brakowało kompetentnych oficerów i podoficerów, którzy nie baliby się podejmowania decyzji. Im bliżej nieprzyjaciela, tym mniej wykazywano inicjatywy. Poza tym popełniano proste, choć kosztowne błędy. Turcy zadziwiali obserwatorów uporem, z jakim umieszczali działa na wysuniętych pozycjach. W efekcie każdy udany atak bułgarskiej piechoty oznaczał nie tylko stratę ludzi i terenu, ale także cennego sprzętu. Rezerwiści nie mieli butów, nie nauczono ich kopać okopów, zdarzali się wśród nich nawet inwalidzi; Hochwächter spotykał niewidomych, którzy w armii znaleźli się mocą rodzinnej tradycji, przejmując zawód po ojcu. Każdemu wybuchowi grupowej paniki towarzyszyła dzika i nieskoordynowana kanonada. W ten sposób tureccy żołnierze wystrzeliwali w powietrze amunicję, której następnego dnia nie było jak uzupełnić. Morale było kiepskie. O niechęci do nadstawiania karku za ojczyznę świadczyły najczęstsze obrażenia: przestrzelone dłonie i ręce, które żołnierze celowo wysuwali z okopów. Tabory grzęzły w błocie, spanikowani wozacy wyprzęgali konie i uciekali w stronę Stambułu. Jednostki maszerujące na pierwszą linię mijały sterty porzuconego sprzętu, skrzynki z amunicją, działa. W ogóle nie pomyślano o rannych: „Widok przemarzniętych, mokrych rannych jest demoralizujący. Nie ma ambulansów. Brak punktów opatrunkowych. Nie ma nawet wody do przemycia ran”. Odwrót zamieniał się w kolejną katastrofę: „Wszędzie pełno wojska. Drogi zablokowane przez wozy i działa, mieszkańcy (chrześcijańscy chłopi) strzelają z okien chałup do oficerów. Hałas i bałagan nie do opisania”. Podczas odwrotu turecka artyleria nierzadko omyłkowo ostrzeliwała własne oddziały. Dowódca III korpusu próbował opanować ten chaos osobiście, zapędzając do okopów uciekających żołnierzy. Bez skutku. We wspomnieniach gorzko zauważał:

REKLAMA

Powyższy fragment pochodzi z książki Włodzimierza Borodzieja i Macieja Górnego pt. „Nasza wojna. Europa Środkowo-Wschodnia 1914–1918. Tom I. Imperia”

Włodzimierz Borodziej, Maciej Górny
„Nasza wojna. Europa Środkowo-Wschodnia 1914–1918. Tom I. Imperia”
cena:
44,99 zł
Wydawca:
W.A.B.
Liczba stron:
488
Format:
145 x 202 mm
ISBN:
978-83-280-0941-7
EAN:
9788328009417
Historia wojskowości nie zna drugiego przykładu tak bezładnej ucieczki rozpoczętej bez przyczyny. Bułgarzy odnieśli wielkie zwycięstwo bez walki. Turcy, nie niepokojeni przez nieprzyjaciela, pokonani jedynie przez złą pogodę i warunki na drogach, uciekli, tracąc trzecią część uzbrojenia, zupełnie jakby ponieśli straszliwą klęskę.

Wkrótce do Bułgarów dołączył jeszcze jeden wróg: cholera. Przywlekli ją prawdopodobnie rezerwiści z Anatolii, a wilgoć i brak czystej wody do picia przyspieszyły rozwój epidemii. Jak pisze Hochwächter, w połowie listopada w miarę zdrowo wyglądały tylko jednostki frontowe. Zaplecze pełne było chorych, którymi nikt się nie zajmował:

Na dworcu [w Hadımköy] tylko z trudem dało się przejść. Tysiące wychudzonych ludzi z płonącymi, nieruchomymi oczami ciągnęły w stronę dwóch pociągów, próbując dostać się do wagonu lub na dach. Leżeli już tam zmarli, których śmierć zaskoczyła w tym miejscu, a ich ręce i nogi zwisały z platform wagonów; leżeli nawet pomiędzy wagonami. Kto nie był jeszcze chory, z pewnością się tam zaraził. Nie widać ani oficerów, ani lekarzy, pewnie także padli ofiarą zarazy.
REKLAMA

Razem z chorymi i zdrowymi żołnierzami uciekała muzułmańska ludność cywilna. Celem jednych i drugich był Stambuł. Turecka pisarka i działaczka polityczna Halide Edib z przerażeniem obserwowała wynędzniałych przybyszy:

Kiedy tureccy uchodźcy tłoczyli się panicznie w Stambule, uciekając przed masakrą, kiedy wśród przybyszy i w armii wybuchła cholera, kiedy widziało się wszystkich tych ludzi umierających na dziedzińcach meczetów w lodowatym uścisku zimy, obraz spustoszenia wydawał się zbyt straszny, nierealny.

Żołnierze bułgarscy na murach fortu Awaz Baba (autor nieznany, domena publiczna)

Tymczasem bułgarska ofensywa zaczęła poważnie zagrażać stolicy. Perspektywa wznowienia cesarstwa bizantyńskiego pod panowaniem bułgarskiego cara Ferdynanda I stała się nagle zupełnie realna. 6 listopada wielki wezyr Kâmil Pasza zwrócił się z rozpaczliwą prośbą do mocarstw o przysłanie floty dla obrony Stambułu przed Bułgarami, z determinacją prącymi „na Carigrad”. Ostatnią linią, na której Turcy mogli ich powstrzymać, były umocnienia Czataldży (Çataça). Zajmowały wąski przesmyk między Morzem Czarnym i morzem Marmara. Uzbrojono je zgodnie z instrukcjami niemieckich specjalistów. Co prawda tuż przed wojną przeniesiono część artylerii do twierdzy Edirne, ale i tak Czataldża była świetną pozycją obronną. Tym razem los zaczął sprzyjać Turkom. Wchodząc coraz głębiej na ich terytorium, Bułgarzy oddalali się od źródeł zaopatrzenia. Transport z kraju był trudny z tych samych powodów, które paraliżowały działania tureckie: złe drogi, fatalna pogoda, błoto. O wyżywieniu kilkusettysięcznej armii na miejscu nie mogło być mowy. Już od początku kampanii w Tracji Bułgarzy wstrzymywali ofensywę po każdym kolejnym zwycięstwie. Zamiast ścigać uciekających Turków, odpoczywali i podciągali zaopatrzenie. Po każdej klęsce Turcy mieli więc czas na zebranie i uporządkowanie rozsypanych oddziałów. Początkowo Bułgarzy korzystali z dość sprawnego systemu lazaretów polowych, a swoich rannych wywozili do szpitali w najbliższych miastach. Wielką pomocą okazali się lekarze ochotnicy z Czech, którzy odpowiedzieli na wezwanie swojego związku zawodowego opublikowane na łamach „Národní Politiki”, spiesząc na pomoc „słowiańskim braciom”. Jednak po miesiącu walk i błyskawicznych postępach ofensywy w Tracji także bułgarska służba zdrowia zaczęła szwankować. Brak szybkiej pomocy lekarskiej był tym groźniejszy, że bułgarscy żołnierze nie mieli opatrunków osobistych. To zmniejszało szanse rannych na przeżycie do momentu, kiedy trafią do lazaretu. Ale ostateczny cios bułgarskiej ofensywie zadał dopiero vibrio cholerae, przecinkowiec cholery. Epidemia w bułgarskich szeregach rozpętała się na dobre właśnie na pozycjach pod Czataldżą.

REKLAMA

Paradoksalnie na korzyść Turków przemawiał też nieoczekiwany sukces bułgarskiej ofensywy. Łatwość zwycięstw utwierdziła bułgarskich generałów w przekonaniu, że zdecydowany atak na bagnety jest w stanie rozstrzygnąć każde starcie. Ratko Dymitrew, dowodzący pod Czataldżą i popędzany przez niecierpliwego Ferdynanda, po prostu zlekceważył determinację i przygotowanie Turków. Obserwator w bułgarskim sztabie z ramienia rządu francuskiego, polski inżynier Józef Lipkowski, bezlitośnie piętnował błędy Bułgarów:

W pośpiechu, aby jak najprędzej wziąć te pozycye szturmem, nie podgotowywano ataków w artyleryę. Artylerya Bułgarów ostrzeliwała jednostajnie cały front turecki od jeziora Deskos do zatoki Czekmedże. Nie skoncentrowano ani razu ognia na z góry określone miejsce. Wysłano do ataku najlepsze pułki [...]. Wynikiem tego było, że pułki te, ostrzeliwane z dwóch stron, musiały się cofnąć, straciwszy połowę ludzi, gdyż nie były podtrzymane ani artyleryą, ani innym oddziałem [...]. W dodatku kiedy niedobitki pułku wracały ku swoim, artylerya bułgarska wzięła ich za przeciwników i do reszty wyniszczyła. Z całego pułku nie wróciło więcej jak kilkudziesięciu żołnierzy. W ogóle rozprószono walkę pod Czataldżą na całym froncie i nie zrobiono ani jednej poważnej tentatywy do przełamania linii tureckiej w któremkolwiek miejscu.

Powyższy fragment pochodzi z książki Włodzimierza Borodzieja i Macieja Górnego pt. „Nasza wojna. Europa Środkowo-Wschodnia 1914–1918. Tom I. Imperia”

Włodzimierz Borodziej, Maciej Górny
„Nasza wojna. Europa Środkowo-Wschodnia 1914–1918. Tom I. Imperia”
cena:
44,99 zł
Wydawca:
W.A.B.
Liczba stron:
488
Format:
145 x 202 mm
ISBN:
978-83-280-0941-7
EAN:
9788328009417
Generał Radko Dymitrew (autor nieznany, domena publiczna)

Taktyka obrana przez Dymitrewa miała fatalne skutki. We frontalnych atakach straty w zabitych i rannych wyniosły ponad 10 tysięcy żołnierzy, w tym szczególnie wielu młodych, wykształconych oficerów. Za cenę tych poświęceń udało się jedynie kilkakrotnie na krótko wedrzeć na tureckie pozycje. Bez szybkiego zwycięstwa nawet tak ofensywnie usposobiony dowódca jak Dymitrew musiał uznać swoją porażkę. Wkrótce liczba zachorowań na cholerę przekroczyła straty w rannych i zabitych ponad dwukrotnie. W końcu groźba masowej epidemii w armii skłoniła Bułgarów do przyjęcia tureckiej propozycji rozejmu, złożonej już 12 listopada. Walki w Tracji ustały na początku grudnia.

REKLAMA

W czasie, gdy w Tracji trwała jeszcze bitwa pod Kirkkilisse, w Macedonii doszło do rozstrzygnięcia kampanii. Tu również słabsze siły tureckie próbowały przejąć inicjatywę, atakując nadciągających znacznie silniejszych Serbów. Do starcia doszło pod Kumanowem, a przebieg wypadków nie różnił się zbytnio od tego, co działo się na froncie wschodnim. Po całym dniu zaciekłych walk w deszczu Serbowie przeszli do kontrataku tuż przed świtem 24 października, zaskakując Turków i zmuszając ich do odwrotu. Także tu nie doszło do całkowitego rozbicia sił osmańskich głównie dlatego, że serbska artyleria nie była w stanie wystarczająco szybko przebijać się przez katastrofalnie zapuszczone drogi. Po Kumanowie napastnicy stopniowo zajmowali północną część Macedonii. Wkroczyli także na tereny zamieszkane przez Albańczyków, zajmując Prisztinę, Dürreş i Lezhë i wspomagając Czarnogórców, którzy utknęli pod ufortyfikowaną Szkodrą. Na zajętych terenach natychmiast zamykano meczety i pod przymusem nawracano muzułmanów na prawosławie. Nic więc dziwnego, że przeciwko Serbom walczyła wkrótce nie tylko osmańska armia, ale i stale rosnące zastępy albańskich ochotników. Już wkrótce Wielka Wojna dopisze tragiczny epilog do serbskich okrucieństw w Albanii. W 1915 roku, kiedy pobita armia serbska będzie w koszmarnym zimowym pochodzie przebijać się do Adriatyku, Albańczycy nie okażą litości.

Podczas gdy wojska tureckie w Macedonii stawiały czoło atakom Serbów i Czarnogórców, na ich tyłach pojawiła się armia grecka. Zachodnioeuropejscy obserwatorzy walk na Bałkanach z najwyższym uznaniem wypowiadali się właśnie o greckiej strategii ofensywnej. Tylko ona wolna była od błędów popełnianych zarówno przez Bułgarów, jak i Serbów. Grecy nie rozpraszali swoich sił i konsekwentnie realizowali z góry ustalony plan. Celem ich kampanii było zajęcie dwóch miast: Salonik, największego miasta regionu, oraz Janiny, którą szybko otoczyli, lecz długo nie mogli zdobyć. Szczególnie w tym pierwszym przypadku wskazany był pośpiech. Grecja nie podpisała żadnych umów dotyczących podziału ewentualnej zdobyczy, była więc zainteresowana zajęciem jak największego terytorium w jak najkrótszym czasie, żeby poprawić swoją pozycję negocjacyjną po wojnie. Rozpoczął się wyścig sojuszników. Na szczęście dla Greków serbski głównodowodzący Radomir Putnik sprzeciwił się pomysłom części krajowych polityków, chcących skierować do Salonik także siły serbskie. Nie mógł jednak powstrzymać przed tym krokiem Bułgarów. W składzie serbskiej armii w Macedonii znajdowała się jedna bułgarska dywizja, która otrzymała rozkaz natychmiastowego marszu na Saloniki. Grecy byli jednak pierwsi. 26 października Tahsin Pasza skapitulował przed następcą greckiego tronu, księciem Konstantynem. Grecki oficer Filippos Dragoumis zanotował tego dnia:

REKLAMA
Kapitulacja Tahsina Paszy i jego 35 tysięcy żołnierzy [w rzeczywistości około 10 tysięcy mniej] wcale mnie nie ucieszyła. Serce ściska mi głęboki niepokój, który skłania do pesymistycznej oceny przyszłości. Bułgarzy są prawdopodobnie niedaleko i obawiam się, że dojdzie do komplikacji z naszymi „kochanymi sojusznikami”.

„Kochani sojusznicy” byli zdeterminowani. Nie uznali tureckiej kapitulacji przed Grekami i kontynuowali marsz na Saloniki. Kiedy stanęli pod miastem, zażądali od Tahsina Paszy poddania tureckiego garnizonu. Ten miał im odpowiedzieć, że niestety do dyspozycji miał tylko jedne Saloniki i już je poddał Grekom.

Wojewoda Radomir Putnik (autor nieznany, domena publiczna)

Wraz z nadciągającą zimą działania wojenne skoncentrowały się w trzech punktach. Grecy oblegali Janinę, Czarnogórcy wraz z Serbami Szkodrę, Bułgarzy zaś Edirne, największą turecką twierdzę i w ogóle jedną z największych fortyfikacji na kontynencie, tym ważniejszą, że pozostając w tureckich rękach, skutecznie uniemożliwiała przeciwnikom korzystanie z linii kolejowej do Stambułu (tej samej, po której jeździł słynny Orient Express). Oblężenie trwało aż do wiosny 1913 roku z przerwą na rozejm i bezskuteczne negocjacje turecko-serbskie oraz turecko-bułgarskie w grudniu i styczniu. Mimo masowych ucieczek ludności w mieście pozostało jeszcze sporo cywilów, włącznie z konsulami mocarstw europejskich. Paraliż transportowy i tempo bułgarskiej ofensywy uniemożliwiły ewakuację. Wpływało to fatalnie na perspektywy obrońców. Trzeba było wykarmić nie tylko wojsko, ale także ludność. Najpierw zabrakło soli. Przez pewien czas miejscowym chemikom udawało się produkować na miejscu jej zamiennik, o tym samym smaku, lecz żółtawym zabarwieniu, ale potrzebne do tego składniki szybko się wyczerpały. Już w lutym 1913 roku racje żołnierskie zmniejszono do 450 gramów złego chleba. Rozwinął się czarny rynek. Dziennik z oblężenia miasta spisany przez tureckiego oficera Hafiza Rakıma Ertüra oddaje beznadziejną sytuację obrońców w przeddzień kapitulacji:

REKLAMA

Powyższy fragment pochodzi z książki Włodzimierza Borodzieja i Macieja Górnego pt. „Nasza wojna. Europa Środkowo-Wschodnia 1914–1918. Tom I. Imperia”

Włodzimierz Borodziej, Maciej Górny
„Nasza wojna. Europa Środkowo-Wschodnia 1914–1918. Tom I. Imperia”
cena:
44,99 zł
Wydawca:
W.A.B.
Liczba stron:
488
Format:
145 x 202 mm
ISBN:
978-83-280-0941-7
EAN:
9788328009417
Biedni żołnierze byli nieludzko wychudzeni. Dosłownie nie mieli siły chodzić i siedzieli po kilku, przysypani śniegiem. Nie sądzę, by jakikolwiek inny naród potrafił znieść takie warunki. Naturalnie, także oblegający nie opływali w luksusy. Ale większość ich wojska miała ciepłe schronienie i porządną strawę. Pod wpływem lodowatego zimna i paroksyzmów głodu skóra naszych żołnierzy przybrała niezdrowy, ciemny odcień. Po zmroku niektórzy pukali do drzwi, prosząc o kromkę chleba, lecz na próżno. W domach, do których się dobijali, ludzie także kładli się spać głodni.

Czy oblegający faktycznie mieli się dużo lepiej? Z pewnością na tyle, że nie byli odcięci od świata zewnętrznego. Jednak tereny wokół Edirne były bezdrzewne, a wsie spalono w czasie działań wojennych. Całe zaopatrzenie trzeba było dowozić z Bułgarii i Serbii. Na miejscu brakowało wody pitnej, w lutym szalały burze śnieżne, a wśród żołnierzy szerzyły się tyfus i cholera. Zdeterminowani Bułgarzy, choć głodni i zziębnięci, prowadzili ciągły, skuteczny ostrzał dawnej stolicy imperium. W sukurs przyszli im Serbowie, którzy wsparli sojuszników kilkoma bateriami ciężkiej artylerii. Dzięki chrześcijanom – dezerterom z tureckiej armii i cywilnym uchodźcom – oblegający dobrze orientowali się w organizacji obrony. Dysponowali także rozpoznaniem lotniczym, a nawet dokonywali nalotów na miasto. Bomby zrzucane ręcznie przez pilotów nie spowodowały większych szkód. Ważniejsze było oddziaływanie psychologiczne. Nowoczesność bułgarskiej armii musiała imponować tym bardziej, że bombardowanie Edirne było pierwszym nalotem bombowym w dziejach Europy. W lutym jeden z bułgarskich samolotów musiał awaryjnie lądować na terenie miasta. Ludność powitała go owacyjnie, sądząc, że to turecka maszyna. Wyjaśnienie nieporozumienia z pewnością fatalnie wpłynęło na morale obrońców.

Okręt liniowy Barbaros Hayreddin , flagowy okręt floty Osmanów (autor nieznany, domena publiczna)

Dla niemiłosiernie bitych Turków bohaterska obrona Edirne nabrała dużego psychologicznego znaczenia. W styczniu młodoturcy przeprowadzili kolejny skuteczny zamach stanu. Jedynym jego programem był sprzeciw wobec bułgarskich żądań terytorialnych, czyli odstąpienia Edirne. Po zerwaniu zawieszenia broni podjęto próbę odsieczy. Także tym razem Turcy atakowali frontalnie. Podczas szturmu na bułgarskie okopy pod Czataldżą ponieśli olbrzymie straty, nie zyskując żadnych godnych odnotowania zdobyczy. W tym samym czasie Bułgarzy przypuścili atak na Edirne, tracąc ponad 10 tysięcy ludzi, ale ostatecznie zajmując miasto. Edirne skapitulowało 26 marca po wyczerpaniu zapasów żywności i utracie amunicji w pożarze trafionego przez Bułgarów arsenału. Janina poddała się nieco wcześniej, a po miesiącu skapitulowała Szkodra.

Copyright © by Włodzimierz Borodziej, MMXIV

Copyright © by Maciej Górny, MMXIV

Powyższy fragment pochodzi z książki Włodzimierza Borodzieja i Macieja Górnego pt. „Nasza wojna. Europa Środkowo-Wschodnia 1914–1918. Tom I. Imperia”

Włodzimierz Borodziej, Maciej Górny
„Nasza wojna. Europa Środkowo-Wschodnia 1914–1918. Tom I. Imperia”
cena:
44,99 zł
Wydawca:
W.A.B.
Liczba stron:
488
Format:
145 x 202 mm
ISBN:
978-83-280-0941-7
EAN:
9788328009417
REKLAMA
Komentarze

O autorze
Włodzimierz Borodziej
Profesor, wykładowca Instytutu Historycznego Uniwersytetu Warszawskiego, przewodniczący Rady Naukowej powstającego w Brukseli Domu Historii Europejskiej, współdyrektor Imre Kertész Kolleg w Jenie. Specjalizuje się w historii XX wieku

Wszystkie teksty autora

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści. Za darmo.
Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2023 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone