Prostytutki w przedwojennej Warszawie

opublikowano: 2019-10-20 16:00
wszystkie prawa zastrzeżone
poleć artykuł:
Czy istniały regulacje dotyczące prostytucji w Warszawie? Czy próbowano przeciwdziałać temu zjawisku? Skąd się wywodziły i ile zarabiały stołeczne prostytutki?
REKLAMA

Zwali ją Czarną Mańką wśród ulicy,

Znali ją wszyscy wszerz i w krąg.

Nęcił czar jakiś spogląd jej źrenicy.

Choć przechodziła, ot tak, z rąk do rąk.

Miłość obłędną i zawrotną siała,

Była uliczną taką, bo i cóż.

Durzy się w Mańce Woli pół bez mała.

Niejeden o nią zakrwawił się nóż.

Warszawa międzywojenna nie była „miastem prostytutek”, czyli nie była miejscem, gdzie prostytucja przybrała masowy, jawny, a niekiedy wręcz nachalny charakter, jak to się działo w innych stolicach europejskich. W relacji z podróży do Berlina Republiki Weimarskiej, Aleksander Wat opisywał prostytutki chodzące głównymi ulicami bez skrępowania. „Paryż Północy” nie znał takich widoków, co nie oznacza, że prostytutki nie były obecne na jego ulicach. Pojawiały się jednak raczej po zmroku. O tej porze dało się już w Warszawie usłyszeć: „Dzidziuś, chodź do mnie” albo „Chłopczyku, pójdziemy?”. Dwa miasta różniły się w sposób znaczący podejściem do seksualności. Obyczajowość berlińczyka była zdecydowanie bardziej liberalna, w stolicy Niemiec można było sobie pozwolić na znacznie więcej i nie budziło to powszechnego zgorszenia. Przedwojenny warszawiak był stosunkowo bardziej purytański, albo za takiego chciał uchodzić. Wiele zjawisk balansowało na granicy prawa i oficjalnie spotykało się tu z potępieniem, chociaż jednocześnie były one w jakiejś formie aprobowane.

Aleje Jerozolimskie w Warszawie, lata 30.

Trudno oszacować, ile dokładnie było prostytutek na terenie przedwojennej Warszawy, według części rachunków mogło być ich pięć albo i siedem tysięcy, według innych — nawet trzydzieści tysięcy. Jakkolwiek na to patrzeć, były to tysiące dziewcząt wędrujących masami, zwłaszcza w porze wieczornej, po ożywionych ulicach. Z roku na rok w rozrastającym się mieście było ich coraz więcej. Przesiadujące w przepełnionych cukierniach i kawiarniach, świadczyły, jak pisał Zaleski, „o spotęgowaniu się prostytucji w nowych jej formach podaży z dążnością, nie wyróżniają się jaskrawym wyglądem, czym tak dawniej odbijały się od szarego tłumu przedwojenne kokoty.

Prawo wobec nierządu

W Europie doby dwudziestolecia międzywojennego do kwestii prostytucji podchodzono w trojaki sposób. Pierwszą drogą była reglamentacja obyczajowa, zakładająca istnienie pewnej ustalonej liczby legalnych domów publicznych. Taki model obowiązywał w Warszawie za czasów carskich i władze II RP nie chciały przejmować go do swojego państwa. Drugą metodą, stosowaną między innymi w Anglii, była pełna abolicja, nie zakładająca żadnego modelu reglamentacyjnego. Trzecią możliwością, na którą zdecydowała się Polska, była reglamentacja sanitarna, czyli rejestrowanie prostytutek za pomocą „czarnych książeczek”, przy jednoczesnej likwidacji domów publicznych.

REKLAMA

O tym, jak wielką wagę przykładano do problemu prostytucji, świadczy fakt, że pierwszy oficjalny dokument w tej sprawie został ogłoszony już 12 listopada 1918 roku. Był to jednak jedynie okólnik określający warunki przejęcia przez policję obyczajową obowiązków dawnych władz okupacyjnych. Faktyczna zmiana nastąpiła w 1919 roku, kiedy powołano do życia Wydział Policji Obyczajowej, który miał za zadanie pomagać prostytutkom. Fakt, że programowo działał on w interesie kobiet, a nie stręczycieli, w istotny sposób wpłynął (przynajmniej w początkowym okresie) na wzrost zaufania i masowe rejestrowanie się prostytutek. Równocześnie powstały komisje do spraw nierządu, które miały dbać między innymi o obyczajność pacjentek lecznic. W aktach prawnych znalazły się stosowne zapisy chroniące młodocianych, dopiero co zaczynających pracę na ulicy, przed wpływem „zawodowych nierządnic”. Miały być one przyjmowane przez lecznice w innych godzinach — tak, aby starsze nie zdeprawowały młodszych. Opieka medyczna miała być dla wszystkich potrzebujących dziewcząt darmowa, połączona jednak z profilaktyką mającą na celu zniechęcenie do nierządu. Wszystko ustalono tak, żeby jak najskuteczniej ograniczyć napływ nowych dziewcząt do zawodu.

Francuska karykatura przedstawiająca kurtyzany, koniec XVIII wieku

Nie mogąc zlikwidować zupełnie zjawiska prostytucji, starano się ograniczyć płynące z niego zagrożenia związane z chorobami wenerycznymi. Kobiety, które w majestacie prawa uprawiały nierząd, były zobowiązane do posiadania stosownych kompletów zabezpieczeń, składających się ze: strzykawki, sproszkowanego nadmanganianu potasu, pięcioprocentowego roztworu protargolu, piętnastoprocentowej maści kalomelowej13, trzech „bezpieczników” (czyli kondomów), wazeliny, kroplomierza i waty. Jeżeli prostytutka przyjmowała klienta w domu, zobowiązana była ponadto do posiadania stołeczka z miednicą i „skrapiacza”, czyli „irygatora”.

Władze próbowały też ograniczyć demoralizowanie opinii publicznej przez prostytutki. Kategorycznie zakazano im wystawania na rogach ulic oraz chodzenia „tam i z powrotem po jednym odcinku ulicy”, lokale zaś, w których przyjmowały klientów, nie mogły znajdować się obok zakładów naukowych, koszar wojskowych, kościołów i miejsc zebrań publicznych.

REKLAMA

Największe zmiany przyniosło rozporządzenie z 1922 roku. Określono w nim dokładnie, na jakich warunkach może istnieć prostytucja. Odtąd uprawiać ją mogły jedynie kobiety oficjalnie zarejestrowane przez komisję sanitarno-obyczajową. Łączyło się to z założeniem „czarnej książeczki”, czyli karty zdrowia, w której notowane były okresowe badania, stanowiące podstawę dla prawnego dopuszczenia do nierządu. Jeżeli u prostytutek wykryto którąś z chorób, musiała zaprzestać pracy aż do czasu wyleczenia się. Jak przekonywała Irena Krzywicka, regulacje te były wręcz opresyjne. Niektóre z nich niezaprzeczalnie robiły takie wrażenie.

Zarejestrowane prostytutki musiały dwa razy w tygodniu zgłaszać się na badania kontrolne, a w przypadku wykrycia choroby wenerycznej nie mogły dalej uprawiać nierządu. Jednocześnie pisano: „Nie należy uważać książeczki wydanej przy rejestrowaniu za upoważnienie do zachęty do rozpusty, ani przeszkodę dla pracy”.

Ten tekst jest fragmentem książki Pawła Rzewuskiego „Grzechy Paryża Północy. Mroczne życie przedwojennej Warszawy”:

Paweł Rzewuski
„Grzechy Paryża Północy.
cena:
44,90 zł
Wydawca:
Wydawnictwo Literackie
Okładka:
zintegrowana
Liczba stron:
464
Premiera:
październik 2019
Format:
143x205 mm
ISBN:
978-83-08-06949-3

Powodem wprowadzenia książeczki był 245 artykuł kodeksu karnego, skazujący za świadome narażanie innych osób na zainfekowanie się chorobą weneryczną. Lista „chorób kobiecych”, jak dosyć często nazywano tego typu przypadłości, była ówczesnym dobrze znana, zaliczały się do nich zarówno syfilis, jak i kiła czy rzeżączka, czyli choroby uchodzące za powszechne. „Czarna książeczka” w założeniu miała przeciwdziałać roznoszeniu się chorób. Dokument był ważny tylko w sytuacji, gdy kobieta regularnie odwiedzała poradnię i przeprowadzała stosowne badania.

Plan Warszawy z 1929 roku

Na wszystkie warszawskie niezarejestrowane prostytutki — które stanowiły przytłaczającą większość — władze bezustannie polowały. Policja ścigała je, przywoziła na przymusowe badania i zakazywała uprawiać nierząd. Chore wysyłano do Szpitala świętego Łazarza na przymusowe leczenie. Kulisy takich zatrzymań opisała nieco dokładniej Kuncewiczowa w Dyliżansie warszawskim : „W X komisariacie na Szpitalnej jest go pełno. Wszyscy wchodzą tam, krzycząc. Przede wszystkim: prostytutki. W ciągu godziny przewinęło się ich ze dwadzieścia. Teraz nie wolno im już krążyć po niektórych ulicach. Szczególnie w Śródmieściu, w tak zwanym «salonie Warszawy», w pobliżu Dworca Głównego, znanych restauracji, koło gmachów publicznych. Patrole policyjne zgarniają je gromadami i odstawiają do komisariatów, gdzie są legitymowane; i noc muszą spędzić w areszcie. O 8 rano ich dane osobiste komunikuje się przez telefon urzędowi śledczemu; jeżeli ten nie zgłasza zastrzeżeń (większość zatrzymywanych prostytutek to tak zwane podchodziarki, okradające swoich gości), puszcza się je wolno. Procedura zatrzymania nie jest niczym bestialskim: cicha młoda kobieta z brygady obyczajowej notuje nazwisko, wiek, imiona rodziców i adres delikwentek, rewiduje torebkę, odbiera pasek i szalik, żeby się nie wieszały. Policjanci są znużeni, zresztą otrzaskani ze służbą, rzadko stać ich na jakiś żywy, zaczepny czy mściwy gest wobec istot, które są przedmiotami w tej służbie. Jednak one krzyczą, jak gdyby je szarpano na ćwierci, jak gdyby chciały już wydać z siebie cały swój głos, bo zaraz umrą”. Na ulicach Warszawy przez cały okres II Rzeczypospolitej toczyła się nieustanna gra między prostytutkami a policją o to, kto będzie sprytniejszy i zaradniejszy.

REKLAMA

Oprócz książeczki, która wzbudzała poważne dyskusje, ustawa z 1922 roku wprowadziła jeszcze jedną bardzo istotną zmianę dotyczącą domów publicznych. „§8. Utrzymywanie domów rozpusty (domów publicznych) jest wzbronione. Pod nazwą dom publiczny należy pojmować wszelkie lokale, zajmowane przez więcej niż dwie osoby, uprawiające zawodowo nierząd. §9. Nie więcej niż dwie osoby, uprawiające nierząd zawodowy, mogą zamieszkiwać w jednym domu”. Przepis ten likwidował tym samym najbardziej podstawowy problem związany z nierządem, jakim było istnienie domów publicznych, z czego przecież słynęła Warszawa carska. Domy publiczne, które były synonimem niewolnictwa, miały zniknąć. Była to jednak fikcja, bowiem w rzeczywistości istniały one w postaci tajnych domów schadzek.

Córy ulicy

Bez większej przesady można powiedzieć, że „ulicznica” była jednym z „typów warszawskiej ulicy”, jak dorożkarz czy stróż domu albo kwiaciarka. Takie stanowisko przedstawiał między innymi Bronisław Wieczorkiewicz w Warszawskich balladach podwórzowych.

Świat warszawskich prostytutek stanowił dosyć zróżnicowaną mozaikę. Poza kobietami, które zaliczały się z różnych względów do świata prostytucji eleganckiej, przesiadującymi w wytwornych restauracjach i kawiarniach, np. „Adrii” czy w „Zodiaku”, w Warszawie można było spotkać ich liczne rodzaje. Od takich, które przez cały dzień zajmowały się tylko prostytucją, po takie, które wychodziły na ulice dopiero w godzinach wieczornych.

REKLAMA
Prostytutka na ilustracji z 1890 roku

Najczęściej można było je spotkać pod lokalami w Śródmieściu, przed barami, przy postoju taksówek. Kobiety mijające kawiarnie nie były obojętne bywalcom lokali. Wielu z nich, w tym ludzie kultury — Franciszek Fiszer czy Witold Gombrowicz — wykorzystywało je, szepcząc im kłamliwie „moje kochanie”. Obok prześmiewczych artykułów publikowanych na łamach „Wiadomości Literackich” pojawiały się tam również poważne reportaże o mrocznej stronie stolicy. Później niejeden z tych reportaży rozwijano do znacznie większych form. Kochanek zamordowanych dziewcząt Wandy Melcer, Dwa zielone samochody Marii Morskiej czy Warszawa nocą Marii Kuncewiczowej, to tylko kilka tytułów warszawskich reportaży, których autorki starały się wniknąć w istotę życia kobiet upadłych.

Warszawska ulica znała wiele terminów na określenie prostytutek. Zwano je „ulicznicami”, „córami Koryntu”, „chustkowymi”, „rosówkami”, „ćmami nocnymi”, „dziewczętami nocy”, „rogówkami-latawicami”, „kobietami kontrolowanymi” albo nawet „kobietami niesrogich obyczajów”. Niektóre z tych terminów nie były prostymi eufemizmami, a określały pozycję nierządnicy w społecznej w hierarchii.

Warszawska prostytutka

Skoro prostytutka była jednym z charakterystycznych typów warszawskiej ulicy, trzeba odpowiedzieć na pytanie, kim były dziewczęta przemierzające ulice Widok, Marszałkowską i Aleje Jerozolimskie. Kim zatem była przeciętna warszawska prostytutka, Czarna Mańka czy Hanka z ballad warszawskich? Na wgląd w ten tajemniczy świat nierządu pozwala ankieta przeprowadzona przez przedwojenną badaczkę zagadnienia, doktor Irenę Surmacką.

Prostytutki najczęściej były chrześcijankami, córkami robotników niekwalifikowanych, znacznie rzadziej Żydówkami czy córkami rzemieślników. Wywodziły się więc zazwyczaj z polskiego proletariatu i lumpenproletariatu, co świadczy jednoznacznie, że źródłem nierządu była bieda. Często na ulice pchało młode dziewczęta sieroctwo.

O tym, jak podchodzono do zjawiska nierządu, świadczy fakt, że wśród młodych dziewcząt z dzielnic robotniczych epizod prostytucji był czymś stosunkowo zwyczajnym, traktowanym jako możliwość dorobienia w trudnych czasach kryzysu. Prostytucja mogła być zajęciem dodatkowym obok, na przykład, pracy w fabryce. Niezwykle wyraźnie widać tutaj ogrom biedy, ale i wiążącego się z nią upodlenia. Niskie pensje robotnicze zmuszały kobiety do prostytuowania się nie z chęci zysku, lecz z potrzeby wyżywienia siebie albo rodziny. Jeżeli tylko mogły, jeśli ich warunki finansowe na to pozwalały, uciekały od prostytucji. Tylko część prostytutek wybierała ten zawód jako docelowe źródło zarobkowania.

REKLAMA

Przerażający jest fakt, że wśród warszawskiego proletariatu prostytucja była traktowana wręcz jako coś naturalnego. Chociaż większość prostytutek mieściła się w przedziale od szesnastego do dwudziestego piątego roku życia, badania przeprowadzone przez Surmacką udowodniły, że wiele dziewcząt rozpoczynało pracę na ulicy w wieku trzynastu-czternastu lat. Dla części warszawiaków nie było w tym nic niedopuszczalnego. Na Woli czy w Śródmieściu nastoletnie dziewczęta namolnie nagabujące klientów były niejako częścią krajobrazu, szczególnie po zapadnięciu zmroku. Nie trzeba chyba dodawać, że większość z nich nie umiała ani czytać, ani pisać. Do sprzedawania swojego ciała pchała je bieda i społeczne przyzwolenie, a nierzadko też, o czym będę jeszcze pisał, nakaz rodziców.

Ten tekst jest fragmentem książki Pawła Rzewuskiego „Grzechy Paryża Północy. Mroczne życie przedwojennej Warszawy”:

Paweł Rzewuski
„Grzechy Paryża Północy.
cena:
44,90 zł
Wydawca:
Wydawnictwo Literackie
Okładka:
zintegrowana
Liczba stron:
464
Premiera:
październik 2019
Format:
143x205 mm
ISBN:
978-83-08-06949-3

Tyle jeżeli chodzi o mieszkanki stolicy. Należy dodać do tego jeszcze dziewczęta z prowincji, które wpadały w pułapkę wielkiego miasta. Przyjeżdżały one do pracy, na przykład w charakterze służących, a kończyły na ulicy. Wiele z badanych przez Surmacką prostytutek pracowało najpierw właśnie jako służące, większość pochodziła z podwarszawskich wsi i miasteczek, skąd wyganiał je brak perspektyw. Warszawa jawiła się im zrazu jako spełnienie marzeń, niestety nazbyt często nieświadome realiów wielkiego miasta kobiety te trafiały na margines.

Widzenie Fausta, obraz Franciszka Żmurki

Niedola „ulicznicy”

Przeciętna warszawska prostytutka żyła w jednej z klitek którejś z oficyn. Płaciła miesięcznie od 15 do 30 złotych czynszu albo około złotówki za możliwość spania, nie zawsze w tym samym łóżku. Nie przypadkiem druga zwrotka ballady o warszawskiej ulicznicy brzmiała:

REKLAMA

Wtedy tylko zmęczona i blada

Wychodzę po chleb na bruk,

Choć w me serce tęsknota się wkrada

Choć w mym sercu tęsknota i ból.

Ze swoich nędznych pokoików prostytutki wychodziły na miasto, do domów kąpielowych, kawiarni, bram i pokoi wynajmowanych na godziny. Jak wyglądały ich liche lokale? Pewne wyobrażenie daje Wanda Melcer w reportażu Po tamtej stronie : „Proszę wejść do tego pokoju, który jest właściwie pokojem stołowym. Meble są z ciemnego dębu, tanie ale przyzwoite, pod ścianą stoi kredens, na środku stół i krzesła. Lampa osłonięta żółtym abażurem, rzuca łagodne światło na biały obrus. To nic, że właśnie w tym kredensie, z lewej strony, gdzie wyjęto półki i gdzie nic nie stało, wtłoczono młodą dziewczynę, kiedy policja otoczyła wejście szukając znanego alfonsa. […] Na przeciwległej ścianie wisi obraz Gersona, dobra kopia kobiety zupełnie nagiej, leżącej nad wodą i muskająca ją końcami palców opuszczonej dłoni. Duży obraz zajmuje całą prawie ścianę. To już niezupełnie jak w rodzinnym domu. Niezupełnie też familijnie wygląda pudełko prezerwatyw z sugestywnym napisem «gum…?» leżące mir nichts dir nichts na szafie. W takich mieszczańskich domach zawsze coś stoi na szafie. Nie umiemy mieszkać”.

Stręczenie kobiety. Ilustracja z Bilderlexikon der Erotik (aut. Hermann Vogel)

Najwięcej prostytutek mieszkało w najbiedniejszych częściach Warszawy, w rejonach pozostających pod jurysdykcją VII i II Komisariatu, czyli w części Śródmieścia i Woli — w robotniczej części stolicy. Zwykle one tam tylko mieszkały, a po zmroku wybierały się w głąb tętniącego życiem wielkiego miasta — w rejon Dworca Głównego, Marszałkowskiej i Nowego Światu, czyli pod komisariatami VII, X, VI. Nieliczne prostytutki żydowskiego pochodzenia stały natomiast w dzielnicy żydowskiej.

Najtrudniej określić ich zarobki. Rozpiętość była przeogromna, od 50 groszy po 20 złotych tygodniowo. Średnia wynosiła 10–20 zł. Wykluczone są z tego dochody tych „elitarnych” prostytutek, które mogły zarabiać nawet po 60–70 złotych, co czyniło je lepiej uposażonymi od komisarzy policji. Oznaczało to, że większość zarabiała znacznie mniej niż przeciętny robotnik, ale zarazem więcej niż robotnica czy służąca. Dla niektórych kobiet, szczególnie nieposiadających wykształcenia, prostytucja mogła być perspektywą godną rozważania, pozorną alternatywą dla życia z pensji fabrycznej, zasiłku dla bezrobotnych czy żebractwa.

REKLAMA

Takie prostytutki — zabiedzone, stare, zniszczone życiem, w brudnych i starych ubraniach, o twarzach zniszczonych alkoholem — wynajmowały pokoje, które oferowali skądinąd przyzwoici obywatele z ulicy Żurawiej, Widok czy Chmielnej. Mogły też skorzystać z któregoś z oferowanych na godziny pokoików w jednym z hoteli przy ulicy Złotej. Rejon dworca zawsze pod tym względem obfitował w możliwości. Transakcje realizowano w małych zatęchłych dziurach.

W innych wypadkach dziewczęta prowadziły klientów do swoich małych mieszkanek albo klitek w suterenach lub na strychach i po ustaleniu szczegółów oddawały się klientowi. Często, zamiast dostać zapłatę od studenta albo od robotnika, były bite. I nie mogły liczyć na współczucie, o czym świadczy chociażby przytoczona opinia Sękowskiego, który bez krępacji klasyfikował, oceniał i pogardzał biedniejszymi kobietami ulicy. Czasami za zapłatę miało im wystarczyć postawione przez klienta ciastko i herbata w pobliskim barze. Nierzadko był to ich jedyny ciepły posiłek. Należy jednak pamiętać, że rozpiętość w hierarchii prostytutek była olbrzymia.

Franciszek Żmurko, Hetaera, obraz z 1906 roku

Grandesy

Kiedy przed „Adrią” czy „Oazą” chodziły biedne dziewczyny, „chustkowe” liczące na znalezienie klienta, w lokalach tych przesiadywały ich znacznie bogatsze i ekskluzywniejsze koleżanki po fachu. Dystans je dzielący był znacznie większy, niż mogło by się wydawać. Najbogatsze z prostytutek, grandesy, znajdowały się w stosunkowo dobrym położeniu. Pisał o nich Sękowski w następujących słowach: „Były wśród prostytutek tzw. grandesy, które rzadko spacerowały po ulicach. Przesiadywały one po nocnych restauracjach, gotowe na zaproszenie towarzyszyć klientowi aż do łóżka”. Pozornie kokoty zniknęły z krajobrazu stolicy II RP, w rzeczywistości jednak przeszły pewnego rodzaju przeobrażenie i pojawiły się w nowej formie. W „Adrii” i „Oazie”, w „Gastronomii” i w „Ambasadorze”, w „Cristalu”, w „Bristolu” — wszędzie tam można było spotkać eleganckie kobiety, które chętnie wchodziły w relacje z klientami. Ubrane w modne stroje, ostrzyżone zgodnie z najnowszymi trendami na chłopczyce, palące papierosy „Nil” i w skupieniu sączące likier od Baczewskiego. W niczym nie przypomniały „cór Koryntu”, żadne niewprawione oko nie odgadłoby ich profesji. Robiły wrażenie raczej przedstawicielek któregoś z wyzwolonych zawodów. Znajdowały się w znacznie lepszej sytuacji, przede wszystkim ze względu na miejsce pracy, które ograniczało możliwość spotkania klienta skłonnego do przemocy. Osiągały też niekiedy bardzo wysokie tygodniowe zarobki, nawet do 80 lub 100 złotych. Ponadto nie były zależne od żadnego sutenera, który mógłby je terroryzować.

Ten tekst jest fragmentem książki Pawła Rzewuskiego „Grzechy Paryża Północy. Mroczne życie przedwojennej Warszawy”:

Paweł Rzewuski
„Grzechy Paryża Północy.
cena:
44,90 zł
Wydawca:
Wydawnictwo Literackie
Okładka:
zintegrowana
Liczba stron:
464
Premiera:
październik 2019
Format:
143x205 mm
ISBN:
978-83-08-06949-3
REKLAMA
Komentarze

O autorze
Paweł Rzewuski
Absolwent filozofii i historii Uniwersytetu Warszawskiego, doktorant na Wydziale Filozofii i Socjologii UW. Publikował w „Uważam Rze Historia”, „Newsweek Historia”, „Pamięć.pl”, „Rzeczpospolitej”, „Teologii Politycznej co Miesiąc”, „Filozofuj”, „Do Rzeczy” oraz „Plus Minus”. Tajny współpracownik kwartalnika „F. Lux” i portalu Rebelya.pl. Wielki fan twórczości Bacha oraz wielbiciel Jacka Kaczmarskiego i Iron Maiden.

Wszystkie teksty autora

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści. Za darmo.
Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2023 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone