Radosław Grodzki – „Wojna gruzińsko-rosyjska 2008” – recenzja i ocena

opublikowano: 2010-02-28 00:15
wszystkie prawa zastrzeżone
poleć artykuł:
Po książkę Radosława Grodzkiego sięgnąłem z wielką ciekawością i nadziejami. Będąc autorem pierwszego na polskim rynku wydawniczym omówienia historii konfliktu gruzińsko-osetyjskiego i gruzińsko-abchaskiego liczyłem, że twórca kolejnej książki na podobny temat pójdzie o krok dalej: zaproponuje szersze spojrzenie, odwoła się do nowej literatury, skoryguje błędy które popełniłem ja lub analitycy takich instytucji jak PISM czy OSW. Niestety srodze się zawiodłem. Do moich rąk trafiła książka słaba, wtórna, oparta o mizerną bibliografię i pełna – dosłownie pełna – błędów.
REKLAMA
Radosław Grodzki
„Wojna gruzińsko-rosyjska 2008. Przyczyny – przebieg — skutki”
cena:
25 zł
Wydawca:
Replika
Okładka:
miękka
Liczba stron:
199
ISBN:
978-83-76740-27-0

Oczywiście moja publikacja sprzed roku – czyli składające się na około połowę tomu „Źródła nienawiści” rozdziały poświęcone Abchazji i Osetii Południowej – miała charakter głównie historyczny. Książka Grodzkiego to natomiast książka na temat współczesny, dotykająca zagadnień obecnej polityki międzynarodowej. Tytuł wskazuje, że omawia ona konflikt zbrojny z 2008 roku. Szkoda, że autor prawie połowę książki poświęcił na sprawy historyczne i szeroko pojęte tło wydarzeń – widać wyraźne, że kwestie te są mu obce, co skutkuje dziesiątkami błędów i przeinaczeń, a także partiami suchego, jakby przepisanego z encyklopedii wywodu. Czy nie lepiej byłoby ograniczyć te fragmenty do minimum i skupić się na samej wojnie? Na szczęście rozdziały jej poświęcone prezentują się nieco lepiej.

Niestety odniosłem wrażenie, że „Wojna gruzińsko-rosyjska 2008” była książką pisaną na zamówienie. Sama podstawa bibliograficzna sugeruje, że autor stworzył ją nie wychodząc z domu i nie marnując czasu na kwerendę. O tym jednak za chwilę. W zasadzie cała ta recenzja mogłaby mieć kilka akapitów i sprowadzać się do stwierdzenia: nie warto czytać. Ponieważ jednak zajmuję się od kilku lat omawianym tematem, pozwolę sobie rozłożyć pracę Pana Grodzkiego na części pierwsze i omówić kolejne jej rozdziały oraz podbudowę merytoryczną. Być może takie potraktowanie publikacji okaże się wartościowe dla innych pasjonatów tematu oraz pomoże w lekturze książki osobom, które zdecydują się zakupić „Wojnę gruzińsko-rosyjską”.

Na początek kilka kwestii formalnych. Książka została wydana w niewielkim, charakterystycznym dla oficyny „Replika” formacie. Liczy 199 stron i zawiera 12 rozdziałów. Jej autor jest politologiem ze stopniem naukowym doktora oraz pracownikiem naukowym Instytutu Politologii Uniwersytetu Szczecińskiego, a także Wyższej Szkoły Gospodarki Krajowej w Kutnie. „Wojna gruzińsko-rosyjska” jest jego drugą publikacją książkową po pracy „Polska polityka zagraniczna w XX i XXI wieku: główne kierunki, fakty, ludzie, wydarzenia” wydanej w tej samej oficynie.

Podstawowe dane i historia Gruzji: pierwsze dwa rozdziały

Pierwszy rozdział to jakby notka encyklopedyczna poświęcona Gruzji. Nie ma w nim nic szczególnie interesującego, a niektóre fragmenty (Pogoda i klimat, Wody i lodowce) wydają się całkowicie niezwiązane z tematem. Zamiast nich, można było szerzej omówić kwestie podziału politycznego i gospodarki – kluczowe dla zrozumienia natury konfliktów w Gruzji. To co dziwi chyba najbardziej to oparcie danych statystycznych m.in. na... polskiej Wikipedii (s. 13). Nie jest to dobre miejsce, by wyjaśniać, dlaczego Wikipedii nie należy cytować jako źródła i to bez podania daty dostępu. Przede wszystkim prezentowane informacje (ludność Abchazji) można znaleźć w źródle oficjalnym, czyli roczniku statystycznym Gruzji, dostępnym w internecie. Autor powinien zarazem zaznaczyć, że podana tam (i przepisana na Wikipedii) liczba jest szacunkowa, a inne publikacje wskazują bardzo dużą rozbieżność, jeśli chodzi o ocenę obecnej populacji Abchazji. Mogłoby się wydawać, że to poboczny szczegół, ale ludność Abchazji była w ostatnich latach istotnym argumentem w debacie politycznej – wielu komentatorów utrzymywało, że po wypędzeniu Gruzinów, przerzedzona populacja Abchazji nie jest w stanie sama się wyżywić ani utrzymać. W dane statystyczne prezentowane przez Grodzkiego wkradły się także inne błędy. Przejdźmy jednak do kolejnego rozdziału – Zarys historii Gruzji.

REKLAMA

Ten rozdział jak nic dowodzi, że autor na historii zna się słabo i w zasadzie powtarza to, co przeczytał w innych książkach, głównie (jak sądzę) w „Gruzji” Wojciecha Materskiego. Widać to tym lepiej, że rozdział niemal kompletnie pomija istnienie Osetii i Abchazji – te nie zostały włączone (mimo że powinny!) w opis historii Gruzji, ale omówione w osobnym rozdziale. Tym samym czytelnik niewiele dowie się o historycznych uwarunkowaniach konfliktu z 2008 roku. Po co więc w ogóle w książce znajduje się ten rozdział?

Pierwszy, zresztą zabawny, błąd znajdziemy już na samym początku. Autor pisze, że naród gruziński zamieszkuje wybrzeża Morza Czarnego od epoki paleolitu (s. 22). Bardzo to ciekawe, szczególnie, że narody w dzisiejszym rozumieniu powstały w XIX wieku, a według definicji narodu politycznego/feudalnego najdalej w średniowieczu. No ale nie czepiajmy się detali – dalej znajdziemy dużo poważniejsze błędy i uproszczenia. Przykładowo Grodzki pisze, że Rosja była aktywna na Zakaukaziu od czasów Piotra I (s. 32). Rzeczywiście ten wielki car miał swój epizod kaukaski, ale zainteresowanie południowym pograniczem szybko zanikło. W czasach Katarzyny Wielkiej wciąż niemal nic nie wiedziano o tym regionie, a na wybitnie niedokładnych rosyjskich mapach Tbilisi leżało raz nad Morzem Czarnym, raz nad Kaspijskim, zależnie od fantazji kartografa. Nawet ciekawsze jest stwierdzenie, że Gruzja została zmuszona do przyjęcia w 1783 roku protektoratu Imperium Rosyjskiego (s. 33). W rzeczywistości nie było mowy o żadnym przymusie. Gruzja (a w zasadzie jej wschodnia część) przeżywała okres chwilowej świetności, a jej władca – Herakliusz – dokonał przemyślanej, politycznej decyzji. Wierzył, że pisemny układ z Rosją zapewni mu skuteczną ochronę przed muzułmanami ze strony północnego Imperium – skuteczniejszą, niż podczas wojny turecko-rosyjskiej w 1768 roku, gdy Rosjanie złamali postanowienia sojuszu z Gruzją, wycofali się z Zakaukazia i zostawili Gruzinów na pastwę tureckich wojsk. Oczywiście, Herakliusz popełnił gigantyczny błąd, który po trzydziestu latach wymazał Gruzję z mapy, ale nie działał pod przymusem. Dwie strony dalej napotykamy karygodne uproszczenie. Autor poświęca jedno (tak, zaledwie jedno! I to mimo, że Osetia Południowa stanowi klucz do tematu książki) zdanie osetyjskiemu separatyzmowi na początku XX wieku, pisząc: Zwycięstwem zakończyła się wojna z dążącymi do niepodległości Osetyjczykami z Południowej Osetii (s. 25). W rzeczywistości należałoby napisać o serii powstań, które miały podłoże ekonomiczne i były inspirowane przez bolszewików. Celem w żadnym razie nie była niepodległość, ale przyłączenie do Rosji Radzieckiej. O to właśnie, zaraz po utworzeniu swoich organów, zaapelowały władze komunistyczne w Osetii Południowej. Nie wymagam od autora bycia historykiem, ale podstawową wiedzę o przeszłości Osetii Południowej powinien posiadać, jeśli napisał książkę na temat wojny toczącej się o nią i na jej terytorium. Szczególnie, że wydarzenia z lat 1918-1921 Osetyjczycy określają mianem pierwszego ludobójstwa na ich narodzie i do dziś argument ten ma kluczowe znaczenie w osetyjskiej, a od 2008 roku także rosyjskiej propagandzie. Co ciekawe kompletnie pominięty został podobny epizod w historii Abchazji – tak jakby nie doszło tam do utworzenia niezależnego ośrodka władzy, a następnie do siłowego przejęcia kontroli przez Gruzinów. Autor zdaje się też nic nie wiedzieć o krótkim okresie, gdy dzięki obrotności Nestora Lakoby Abchazja cieszyła się pewną niezależnością i na kilka lat został jej oszczędzony horror kolektywizacji.

REKLAMA

Dalej mamy poważniejszy błąd. Autor stwierdza, że po kilku miesiącach walk 28 listopada 1991 roku Osetia Południowa ogłosiła oderwanie od Gruzji. W rzeczywistości już 20 września 1990 roku Obwodowa Rada Deputowanych Ludowych Osetii Południowej ogłosiła suwerenność regionu i proklamowała niepodległość Południowoosetyjskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej, a następnie zgłosiła akces do ZSRR jako niezależny podmiot. To właśnie działanie sprowokowało Gruzinów do rozpoczęcia wojny.

REKLAMA

Zaskakuje, jak niewiele autor wie o poprzedniej wojnie w Abchazji (1992-1994), stanowiącej zasadniczo preludium do konfliktu w 2008 roku – przez lata przewidywano, że to właśnie w Abchazji a nie Osetii Południowej dojdzie do „rozmrożenia konfliktów” i ewentualnej interwencji rosyjskiej. Grodzki pisze np. iż okazało się, że Abchazowie są dobrze przygotowani do wojny (s. 45). Wcale tak nie było. Abchazowie zaczęli sobie radzić dopiero po paru miesiącach, gdy dołączyli do nich ochotnicy z tzw. Konfederacji Ludów Północnego Kaukazu, a przede wszystkim, gdy uzyskali wsparcie finansowe i wojskowe ze strony diaspory w Turcji oraz pewnych sił politycznych i militarnych w Rosji. Niepoważnie brzmi też stwierdzenie, że latem Gruzję dotknął tragiczny w skutkach konflikt – wojna w Abchazji. Ten konflikt nie „dotknął” Gruzji, ale został rozpoczęty, i to podstępem, przez ówczesne władze gruzińskie. Można co najwyżej próbować ustalić, kto w ówczesnych władzach ponosił odpowiedzialność za katastrofalną decyzję o przeprowadzeniu inwazji.

REKLAMA

Najbardziej ze wszystkiego – licząc politologiczne wykształcenie autora – dziwi pobieżne przedstawienie inicjatyw gruzińskich z ostatnich lat, mających na celu odzyskanie Osetii Południowej i Abchazji. W dużym stopniu to właśnie one skłoniły Rosję do zwiększenia swojej aktywności w regionie. Temat ten bardzo fachowo opisano w raporcie polskiego Ośrodka Studiów Wschodnich z wiosny 2008 roku. Czyżby autor nie znał tego kluczowego dla zrozumienia niedawnej wojny studium? Już pomijam liczne opracowania zagraniczne.

REKLAMA

Dalej niestety nie jest lepiej

W drugim rozdziale pt. Sporne terytoria autor pisze wreszcie coś więcej o samej Osetii Południowej i Abchazji. Tyle tylko, że jest to rozdział krótki (po kilka akapitów o każdym regionie) i niepowiązany z poprzednim. Czyżby autor nie dostrzegał znaczenia historii w omawianym konflikcie? A może nie orientuje się, że Abchazowie uważają siebie za twórców Gruzji, zaś Gruzini odmawiają częstokroć Abchazom prawa do jakiejkolwiek dalej sięgającej historii? Albo, że Osetyczycy mówią, iż wojna w 2008 roku była trzecim w serii następujących od stulecia ludobójstw na ich narodzie? Ponownie mamy też to, co i wcześniej: błędy, błędy, błędy.

REKLAMA

Wspomniałem już, że autor nie popisał się wiedzą o wojnie w Abchazji (1992-1994). Co kompromitujące, niewiele wie też o konflikcie w Osetii w tym samym okresie (1991-1992). I to mimo, że ten właśnie konflikt doprowadził ostatecznie do starcia zbrojnego w 2008 roku. Grodzki pisze, że Osetyjczycy postanowili oderwać się i uniezależnić od Tbilisi – było ich więcej, a dodatkowo wspierali ich Rosjanie. Pobili więc i przepędzili Gruzinów z okolic Cchinwali (s. 57). Bardzo to ciekawe, bo z czego pamiętam stroną, która rozpoczęła wojnę byli... Gruzini. Sam pisałem w „Źródłach nienawiści”: Na początku stycznia oddziały gruzińskie liczące od 3 do 4 tys. osób wkroczyły do Cchinwali. Doszło do walk ulicznych, a Osetyjczycy odpowiedzieli ostrzałem gruzińskich szkół i domów. Na krótko miasto zostało podzielone na dwie części — Osetyjczycy zajęli zachodnią, a Gruzini wschodnią. Jeszcze przed końcem miesiąca ci drudzy wycofali się jednak całkowicie z Cchinwali i zamiast zajmować je siłą, podjęli wielomiesięczne oblężenie. Również sprawa wsparcia rosyjskiego nie była tak prosta, jak przedstawia ją autor. Starczy przypomnieć, że Osetyjczycy zarzucali Rosjanom, że ci wspierali nie ich, ale Gruzinów i że stacjonujące w regionie oddziały Armii Czerwonej umożliwiły tymże zajęcie Cchinwali.

REKLAMA

Autor popełnia także błąd, jeśli chodzi o wcześniejszą historię Osetyjczyków. Pisze, że masowe osadnictwo osetyjskie na południe od Kaukazu nastąpiło w drugiej połowie XIX wieku (s. 55). Rzeczywiście napływ ludności z północy nasilił się w latach 60. tego stulecia, ale migracje postępowały już od XVIII wieku. II połowa XIX wieku to natomiast pewien punkt zwrotny jeśli chodzi o liczebność i świadomość Osetyjczyków z południa, wtedy też pojawiają się pierwsze wiarygodne źródła historycznej zawierające nazwę „Osetia Południowa”. Jeśli chodzi o twarde dowody pomyłki Grodzkiego, to już na mapie Gruzji z 1823 roku zaznaczono Osetię, tyle że obejmującą mniejsze niż dzisiaj terytorium, na północ od Cchinwali, wokół miejscowości Dżawa.

Podrozdział na temat Osetii Południowej zawiera jeszcze jeden rzucający się w oczy błąd. Grodzki pisze, że Osetyjczycy zawsze stawali po stronie Rosji, gdy podbijała Kaukaz (s. 58). W istocie istnieje taki mit, tyle tylko że między mitem a rzeczywistością historyczną zachodzi różnica. Osetyjczycy walczyli u boku Rosjan przeciw Czerkiesom, ale sami też wzniecili kilka powstań przeciw władzy imperialnej, m.in. w 1781, 1794 i 1830 roku. Co zastanawiające, Grodzki wymienia w bibliografii artykuł, w którym obalałem powyższy mit. Czyżby nie przeczytał go za uważnie?

REKLAMA

Wspomnijmy jeszcze dwa nie tyle błędy, co irytujące uproszczenia/pominięcia. Autor podaje wyłącznie dane na temat ludności Osetii Południowej z 1990 roku, mimo że wartościowe szacunki istnieją także dla sytuacji w 2007 roku. Można je znaleźć nie tylko w publikacjach obcojęzycznych, ale również w jednym z raportów OSW. Z kolei wzmianka, że Alania (średniowieczna Osetia) około XI wieku przyjęła chrześcijaństwo przy pomocy Gruzinów lub Abchazów (s. 55) nie tylko stanowi daleko posunięte uproszczenie, ale przede wszystkim wygląda jak żywcem przepisana z Wikipedii.

W tym miejscu pragnę podkreślić, że wszystkie te uwagi odnoszą się do zaledwie trzech stron w książce. I że to tylko przykłady, a drugie tyle „komentarzy” należałoby wypisać w odniesieniu do podobnej długości podrozdziału na temat Abchazji.

Nic nowego pod słońcem

Kolejne rozdziały może nie zawierają aż tylu błędów (na szczęście autor powoli odchodzi od tematyki historycznej), ale są po prostu wtórne. Autor opiera się w swojej pracy niemal wyłącznie na bibliografii polskiej i to bardzo ograniczonej. W efekcie rozdział Stosunki gruzińsko-rosyjskie 1991-2008 nie wnosi do tematu absolutnie nic nowego, a osobie interesującej się Gruzją wyda się najnormalniej nudny. Do tego trafia się tu pewien absolutnie karygodny błąd. Autor pisze mianowicie, że po 1994 roku w kolejnych latach relacje gruzińsko-rosyjskie układały się bardzo pomyślnie (s. 61). Trudno o stwierdzenie dalsze od prawdy. Chyba, że chwilową, wymuszoną i niepewną stabilizację nazwiemy bardzo pomyślnymi stosunkami. Jeszcze bardziej irytuje skaza całej tej książki: rozdział jest kompletnie niepowiązany z poprzednimi. Autor powtarza to o czym już pisał, omawia ten sam okres, te same wydarzenia. Wewnętrzny chaos w „Wojnie gruzińsko-rosyjskie” jest wręcz zatrważający.

REKLAMA

W kolejnym rozdziale – Kaukaska geopolityka rurociągów a Gruzja – może i błędów nie znajdziemy, ale też niczego nowatorskiego. Rozdział jest w gruncie rzeczy (i autor tego nie kryje) streszczeniem tez z książki Geopolityka rurociągów pod redakcją Ernesta Wyciszkiewicza (PISM 2008).

Także i rozdział Kazus Kosowa – casus belli nie zachwyca. Wspominałem już (a napiszę o tym też dalej), jak bardzo skromna jest podstawa bibliograficzna książki. Widać to również w rozważaniach na temat relacji między niepodległością Kosowa a statusem parapaństw na Zakaukaziu. U Grodzkiego nie znajdziemy niestety odniesienia do interesującego tekstu z „The Economist”, do artykułów Antonienki czy Małaszenki, ani nawet do wydanej w Polsce książki Edwarda Lucasa . Zresztą w rozdziale tym ogółem niewiele znajdziemy. Autor objaśnia czym jest Kosowo, ponad stronę – nie wiedzieć po co – poświęca na encyklopedyczny opis Planu Ahtisaariego, ale właściwego tematu nawet nie próbuje ugryźć. Czy niepodległość Kosowa była realnym powodem zaostrzenia sytuacji na Zakaukaziu czy tylko sztucznym, wykreowanym politycznie pretekstem? Radosław Grodzki na to pytanie nie odpowiada, a najbardziej stanowczym zdaniem w całym rozdziale jest... jego tytuł.

Wojna! Wreszcie coś znośnego w tej książce

Pierwszych 86 stron książki spokojnie mogłoby nie być. Wszyscy tylko by na tym zyskali, w tym dobre imię autora. Dalej jest odrobinę lepiej. Autor opisuje szczegółowo przebieg działań w kolejnych dniach i właśnie dokładność opisu jest podstawową zaletą książki. Na temat samej wojny, tych kilku sierpniowych dni, dotąd w Polsce tak szczegółowo i w jednym tekście nie pisano. Jeśli jednak spojrzeć do literatury anglojęzycznej, w tym raportów, opracowań, artykułów i felietonów dostępnych w internecie, tekst Grodzkiego okaże się po prostu przeciętny. Ponownie brakuje tu próby odpowiedzi na trudne pytania, odważnych koncepcji politologicznych, przewidywań. Czy Gruzja została sprowokowana? Ile jest prawdy w wypowiedziach Saakaszwiliego o uknutej przez Rosjan intrydze? Jakie znaczenie miał szczyt w Bukareszcie? Czy Lucas miał rację pisząc o „charakterologicznych” przyczynach decyzji prezydenta Gruzji o ataku na Cchinwali? A może był to kolejny etap opisanego przez ekspertów OSW planu rekonkwisty „zbuntowanych prowincji”? Jakie Rosja ma interesy w Abchazji i Osetii Południowej? Czy rację miał Nicu Pupescu? Jakie Osetyjczycy i Abchazowie mają interesy w zbliżeniu z Rosją? Odpowiedzi na te pytania NIE znajdziemy w książce Grodzkiego. Ba! W większości nie znajdziemy nawet samych pytań. Grodzki, mimo że wojnę opisuje ze szczegółami, pomija też podstawowe kwestie taktyczne. Np. czy Gruzja miała szansę wygrać wojnę, szybko blokując tunel Roki? Dlaczego akcja taka się nie udała? Czy w ogóle została, jak sugerują źródła gruzińskie, przeprowadzona? Kuleje także wnioskowanie. Przykładowo zdaniem autora jedną z głównych przyczyn, dla których Moskwa zrezygnowała z obalania władz gruzińskich była... wizyta w Tbilisi Lecha Kaczyńskiego (s. 129). No cóż, każdy ma prawo do swojego zdania, ale to zdanie jest chyba po prostu przesadzone. Podobnie należałoby określić opinię, jakoby wojna w Gruzji doprowadziła Rosję na skraj bankructwa (s. 136). Kryzys kryzysem, odpływ kapitału odpływem, ale od razu bankructwo? Czy autor orientuje się w ogóle ile miliardów dolarów rezerw naftowych zebrał przez lata Kreml? Przecież dane na ten temat podano w szeroko cytowanej przez niego książce Geopolityka rurociągów.

Zamiast ważnych pytań i odpowiedzi, analizy taktycznej i wnikliwego omówienia konsekwencji znajdziemy w książce np. listę uzbrojenia gruzińskiego, którą każdy mógłby wygooglować w kilka minut. O armii rosyjskiej autor pisze natomiast, że wiadomo o niej jedynie (sic!; s. 90), że jakieś tam siły przerzucono na Kaukaz pod pozorem manewrów wojskowych. Za przeproszeniem, ale w ogólnodostępnych raportach można znaleźć dość dokładne dane na temat liczebności sił i wykorzystanego uzbrojenia. Starczy się nieco wysilić i poszukać. Podobną wartość ma zapis, iż skutkiem wojny były ofiary śmiertelne o trudnej do oszacowania liczbie (s. 133). Wszystkie strony konfliktu już dawno podały oficjalne dane na temat ofiar, są też dostępne niezależne raporty organizacji humanitarnych. Ponownie: wystarczyłoby trochę chęci i kilka minut poszukiwań. Gwoli ścisłości: Według oficjalnych danych w konflikcie zginęło: 183 gruzińskich żołnierzy i policjantów, 63 żołnierzy rosyjskich i ok. 150 osetyjskich (wliczając ochotników). Wśród cywili było 365 ofiar po stronie osetyjskiej i 228 po stronie gruzińskiej. Wojna zmusiła 130 tys. osób do przynajmniej tymczasowego opuszczenia swoich domów. Ludność gruzińska niemal całkowicie zniknęła z Osetii Południowej i Abchazji. Odniosłem wrażenie, że ilekroć konieczne jest podanie konkretnych danych lub konkretnych wniosków, autor ucieka od tego, by nie być zmuszonym do włączenia przeglądarki internetowej lub odwiedzenia biblioteki.

Dobrze, że przynajmniej przedostatni rozdział książki – Opinia międzynarodowa na temat wojny w Gruzji – jest dość wartościowy i że w tym jednym przypadku autor nie ograniczył się do opracowań i artykułów polskich/polskojęzycznych.

Bibliografia

Książkę w moich oczach całkowicie dyskwalifikuje jej mertoryczna podstawa. Tematy Osetii Południowej i Abchazji, a także relacji rosyjsko-gruzińskich nigdy nie cieszyły się popularnością w Polsce, ale posiadają gigantyczną literaturę anglojęzyczną, nie wspominając już nawet o tej w językach francuskim, niemieckim czy rosyjskim. Niestety autor pisząc o Zakaukaziu oparł się niemal wyłącznie na książkach polskojęzycznych, w tym wielu pozycjach czysto popularnych. Wybór artykułów jest jeszcze skromniejszy. Do tego o wielu pozycjach jestem gotów powiedzieć, że jeśli nawet autor je przeczytał, to zrobił to bardzo nieuważnie. Jego książka zawiera dziesiątki błędów, pominięć i uproszczeń których nie powinien był popełnić, gdyby zapoznał się z cytowaną przez siebie literaturą. Do tego kilkadziesiąt absolutnie podstawowych opracowań zagranicznych nie znalazło się w bibliografii, zaś treść książki dowodzi, że nie są one nawet znane autorowi – poczynając od prac George’a Hewitta na temat Abchazji, przez doktorat Nikoli Cvetkovskiego o konflikcie w Osetii Południowej i kluczowy zbiór artykułów Georgians and Abkhazians: the search for a peace settlement, a na nowatorskiej książce Vladimira Rouvinskiego poświęconej naturze konfliktów etnicznych na Zakaukaziu skończywszy. Już nie mówiąc o opracowaniach szczegółowych poświęconych samej wojnie.

Opracowanie redakcyjne

Do całej masy wad dochodzi niestety jeszcze jedna – bardzo słabe przygotowanie książki przez wydawnictwo. Pełno tu literówek i powtórzeń, długaśnych zdań i elementarnych błędów rzeczowych, takich jak przesunięcie rewolucji róż z 2003 na 2000 rok (s. 47). Do tego dochodzi beznadziejnie zredagowany, pełen błędów i powtórzeń spis bibliografii. Tak naprawdę jedyne, co spodobało mi się w całej tej książce to załączone, barwne ilustracje z Osetii Południowej. Tyle tylko, że te fotografie – wykonane przez członków Europejskiego Centrum Analiz Geopolitycznych – można za darmo i w wysokiej rozdzielczości oglądnąć w internecie.

Książka pisana na kolanie

Niestety tyle właśnie mogę powiedzieć o tej publikacji. Napisana niedbale, na chybcika, niemal z głowy. Bez merytorycznego przygotowania i bez oparcia w literaturze. A na dodatek: bez przemyślenia. Wszystko wartościowe, co można w niej znaleźć, każdy władający językiem angielskim czytelnik znajdzie też w internecie – na stronach renomowanych ośrodków analitycznych i czasopism. I będzie to nawet lepsze rozwiązanie, bo tamte opracowania zwykle nie czerpią danych z Wikipedii i w razie napotkania problemów nie zasłaniają się „trudnością ustalenia informacji”.

Krótko mówiąc: nie polecam.

REKLAMA
Komentarze

O autorze
Kamil Janicki
Historyk, były redaktor naczelny „Histmag.org” (lipiec 2008 – maj 2010), obecnie prowadzi biuro tłumaczeń, usług wydawniczych i internetowych. Zawodowo zajmuje się książką historyczną, a także publicystyką historyczną. Jest redaktorem i tłumaczem kilkudziesięciu książek, głównym autorem i redaktorem naukowym książki „Źródła nienawiści. Konflikty etniczne w krajach postkomunistycznych” (2009) a także autorem około 700 artykułów – dziennikarskich, popularnonaukowych i naukowych, publikowanych zarówno w internecie, jak i drukiem (również za granicą).

Wszystkie teksty autora

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści. Za darmo.
Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2023 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone