Rok 1915: do Warszawy wchodzą Niemcy

opublikowano: 2022-12-15 12:40
wszystkie prawa zastrzeżone
poleć artykuł:
Od prawie pół roku trwała już wojna. Rozpoczęła się 28 lipca 1914 roku, choć tak naprawdę dla Warszawy wybuchła ona 1 sierpnia, kiedy to Rosja przystąpiła do konfliktu z Niemcami. Warszawa dalej była pod zaborem carskiej Rosji, a jej ludność cierpiała niedostatek i głód. Miasto bombardowały niemieckie sterowce...
REKLAMA

Ten tekst jest fragmentem książki Bohdana Juliusza Austa „Wspomnienia”.

Od prawie pół roku trwała już wojna. Rozpoczęła się 28 lipca 1914 roku, choć tak naprawdę dla Warszawy wybuchła ona 1 sierpnia 1914 r., kiedy to Rosja przystąpiła do konfliktu z Niemcami. Warszawa dalej była pod zaborem carskiej Rosji, a jej ludność cierpiała niedostatek i głód. Dla stolicy Polski wybuch wojny oznaczał koniec prosperity w budowie warszawskich kamienic, a także trudny czas dla wielu warszawskich sklepów i lokali gastronomicznych, które miały problemy z zaopatrzeniem. Miasto było bombardowane przez niemieckie sterowce. Bomby spuszczono między innymi na ulicę Pawią, pl. Zielony z Pomnikiem Oficerów-Lojalistów czy Dworzec Wiedeński (wybudowany w latach 1844–1845, był pierwszym dworcem kolejowym w Warszawie, został rozebrany w latach 30. i 40. XX wieku, a jego funkcję przejął najpierw Dworzec Główny, a potem Dworzec Centralny). Uciekający zaborcy zdecydowali się ewakuować z Warszawy po ponad roku walk, dokładnie 4 sierpnia 1915 roku. Rosjanie zabrali lub zniszczyli wyposażenie wielu warszawskich fabryk, wysadzili obiekty o znaczeniu strategicznym i militarnym, w tym trzy mosty: Kierbedzia, Cytadeli i Poniatowskiego. Podpalili dworce: Petersburski i Terespolski. Ukradli także wszystkie wartościowe ruchomości Zamku Królewskiego czy zbiory z Biblioteki Uniwersytetu Warszawskiego.

Cesarz Wilhelm II w Naczelnym Dowództwie 11. Armii, 1915 rok (Bundesarchiv, Bild 183-R11105 / CC-BY-SA 3.0)

W pierwszych miesiącach 1915 roku, gdy Niemcy zbliżali się do Warszawy, Rosjanie zaczęli przenosić urzędy państwowe z Warszawy do Moskwy. Oznaczało to, że urzędnicy także byli ewakuowani i tak pewnego dnia nasze ciotki wyjechały. 5 sierpnia 1915 roku, o świcie, gdy Niemcy wchodzili do Warszawy, słychać było odgłosy wysadzanych mostów na Wiśle. Wielki huk, od którego wypadły u nas wszystkie szyby w mieszkaniu, zerwał nas z łóżek. Pobiegliśmy do balkonu, żeby zobaczyć, co się dzieje. Zobaczyliśmy po drugiej stronie ulicy, na wprost naszego domu, obok Dworca Wiedeńskiego, jak ładowali pod plandekę do ciężarowego samochodu zabitych od wybuchu bomby Niemców. Żołnierze mieli na głowach skórzane hełmy ze szpikulcem na czubku, które nazywały się „pikielhauby” (niem. Pickelhaube).

Przy Niemcach wiele zaczęło się zmieniać. Gdy byli Rosjanie, to płaciliśmy rublami i kopiejkami, a teraz nastały nowe pieniądze – marki i fenigi.

Nasi rodzice często w ciągu dnia wychodzili. Załatwiali różne sprawy, a wieczorami szli do opery czy do teatru. Podczas ich nieobecności przychodziły nam do głowy różne pomysły. Raz postanowiliśmy zrobić w mieszkaniu „zimę”. Rozpruliśmy puchowe poduszki, a puch rozrzuciliśmy po całym pokoju. Innym razem w przedpokoju urządziliśmy sobie ślizgawkę. Aby było mokro i ślisko, siusialiśmy na podłogę… Mariusz tak się poślizgnął, że upadł i złamał sobie obojczyk. Kiedyś siusialiśmy też z balkonu na daszek nad wejściem do kawiarni. Konrad, na przykład przechodził przez balustradę balkonu i trzymając się jej, chodził na zewnątrz, a ludzie z ulicy patrzyli przerażeni, czy ten dzieciak nie spadnie z czwartego piętra. Można sobie wyobrazić, co rodzice przeżywali i ile trzeba było czasu i pracy włożyć, aby po naszych zabawach doprowadzić mieszkanie do porządku.

REKLAMA

Po kilku miesiącach od wybuchu wojny przyszli do nas niemieccy żołnierze, żeby zabrać wszystko, co było z miedzi lub mosiądzu.

Chodzili po mieszkaniu i zdejmowali klamki od drzwi, żyrandole i kinkiety, lichtarze i świeczniki, figurki mosiężne i z brązu. Zabrali też zamki i klucze od szaf, i innych mebli. Dodatkowo z kuchni zabrali moździerze i rondle, a mosiężne krany odkręcili i założyli żelazne. Gdy poszli, to pozostała po nich w całym domu ruina. Nie mogłem zrozumieć, po co było im to wszystko… Ojciec powiedział, że potrzebowali tego na naboje, bo z żelaza nie mogli ich robić.

Trzeba było przyznać, że w mieście nie było czuć wojny, bo toczyła się ona za miastem, w polu. W Warszawie czuć było wtedy jedynie ogrom biedy, ale my byliśmy zbyt młodzi i sprawy wojny niewiele nas interesowały. Wolny czas spędzaliśmy, chodząc głównie do kina. Znajdowało się ono wtedy na rogu ulicy Marszałkowskiej i Alei Jerozolimskich, i mówiliśmy na nie „iluzjon”. Wyświetlano tam np. „Krzyżaków” czy „Obronę Częstochowy”, ale też i dużo komedii. Kiedyś na filmie było ujęcie takie, że jechał pociąg, i parowóz zbliżał się bardzo szybko, prosto na nas. Konrad tak się wtedy przestraszył, że schował się pod krzesło. Albo gdy ktoś zagrażał naszemu bohaterowi filmowemu, to podbiegaliśmy do ekranu i wrogowi nacieraliśmy twarz jabłkiem albo biliśmy go pięścią. Ekran to znosił, bo był metalowy i pomalowany na srebrny kolor. W kinie siadaliśmy zawsze w pierwszym rzędzie krzeseł, aby być blisko ekranu. Miejsca nie były numerowane i – co ciekawe – jak ktoś chciał zostać, żeby obejrzeć film po raz drugi, to nie było z tym problemu, bo nikt tego nie kontrolował. Ale trzeba przyznać, że mało komu chciało się siedzieć parę godzin w kinie…

Niemiecki sterowiec Schütte-Lanz S.L.2 bombardujący Warszawę w 1914 roku

Jakiś czas później przeprowadziliśmy się na ulicę Chopina i mieliśmy blisko do parku Ujazdowskiego. Chodziliśmy tam często w upalne dni lata z opiekunkami. Przy bramie wejściowej do parku, od ulicy Pięknej, stała duża waga osobowa w kształcie fotela. Po wejściu do parku, ważyliśmy się na niej, siadając wygodnie. Potem biegaliśmy po alejkach, a zmęczeni odpoczywaliśmy na ławkach, jedliśmy bułki z masłem i piliśmy mleko przyniesione przez nasze opiekunki. Gorące lato mijało nam głównie na spacerach, zaś zimą bawiliśmy się w domu. Nasz najstarszy brat Olek chodził na łyżwy do Doliny Szwajcarskiej. Opowiadał potem ze szczegółami o wszystkich atrakcjach, jakie były na lodowisku. Zazdrościliśmy mu i żałowaliśmy, że jesteśmy za mali, żeby pójść razem z nim. Nie mogliśmy sobie darować, że nie możemy słuchać muzyki, oglądać kolorowych lampionów rozwieszonych nad lodowiskiem.

Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Bohdana Juliusza Austa „Wspomnienia” bezpośrednio pod tym linkiem!

Bohdan Juliusz Aust
„Wspomnienia”
cena:
59,00 zł
Wydawca:
Graf_ika
Rok wydania:
2022
Okładka:
twarda, zadrukowana
Liczba stron:
276
Format:
165x240 [mm]
ISBN:
978-83-8244-074-4
EAN:
9788382440744
REKLAMA

Wyobrażaliśmy sobie, jak pięknie muszą wyglądać wieczorem. Na ulicy Chopina nie mieszkaliśmy zbyt długo, bo wkrótce potem ojciec kupił dwupiętrowy dom przy ulicy Langnerowskiej na Mokotowie w Warszawie. Wokół rozciągały się rozległe trawy, a zaraz za ogrodzeniem biegły tory kolejki wąskotorowej. Za domem było podwórko, a przy nim stajnia, w której nie było koni, ale pozostał koński nawóz. Pewnego dnia z ciekawości wszedłem do stajni i zobaczyłem, że rosły tam grzyby. Zabrałem ich kilka i zaniosłem, żeby pokazać mamie. Okazało się, że to są pieczarki, a więc grzyby jadalne i od tego dnia zbierałem je w stajni i przynosiłem do domu.

Trwała wojna, czasy były trudne i brakowało żywności – tak przy zaborze niemieckim, jak i przedtem przy rosyjskim. Chleb komitetowy był na kartki i przysługiwał nam tylko mały bocheneczek na osobę. Staliśmy więc całą noc, od wieczora do rana, w kolejce po chleb na ulicy Puławskiej. Rano mieliśmy osiem bochenków, każdy brał jeden chlebek dla siebie, chował się z nim gdzieś w kącie i go zjadał. Ja chowałem się pod łóżko i nie wyszedłem, aż nic nie zostało z tego „czarnego jak ziemia” małego baranka. I już było po przydziale. Wszystkiego brakowało, nawet mydła. Bieda trwała bardzo długo, aż wreszcie nadeszła z Ameryki pomoc, czyli… mąka i smalec. Zaczęliśmy dostawać duże bochenki chleba bielszego niż bułka. Dostaliśmy też duży blok bielutkiego smalcu na naszą liczną, 8-osobową rodzinę. Jakaż była radość podczas jedzenia grubych pajd bielutkiego chleba grubo posmarowanych smalcem!

Nasz dom był trochę na odludziu i wszędzie wokół były trawy i pola. Tramwaj dochodził tylko do Placu Zbawiciela, a dalej do Placu Unii Lubelskiej i ulicą Puławską chodziło się pieszo. Przy Placu Zbawiciela, na ulicy Marszałkowskiej był sklep, do którego często chodziliśmy kupować pudełka ołowianych żołnierzyków. Po wyjęciu i ustawieniu wszystkich wojsk oraz armat, następowała wielka bitwa. Bardzo lubiliśmy te zabawy. Ładnie i kolorowo zrobione, miniaturowe figurki żołnierzyków z całego świata, kusiły nas i nie mogliśmy sobie odmówić, aby nie kupić tych, których jeszcze nie mamy. Wszystkie posiadane i składane pieniądze wydawaliśmy na to. W ten sposób, dziesiątki pudełek zalegało wśród naszych skarbów. Na Placu Unii Lubelskiej, po dwóch stronach placu ustawione były „rogatki”, czyli małe murowane budynki. Od Placu Unii odchodziła też kolejka wąskotorowa (to ta, która przejeżdżała obok naszego domu) do Wilanowa i obok placu była jej stacja krańcowa.

REKLAMA
Skutki wybuchu bomby na Starym Mieście rzuconej przez Rosjan z samolotu, po 6 sierpnia 1915 roku

Pewnego razu zrobił się wielki ruch, bo przyjechała do nas rodzina z Rosji. Zjawiły się wszystkie siostry i bracia mojej matki ze swoimi rodzinami. Ojciec, jak zawsze zresztą, był bardzo gościnny, tolerancyjny, wyrozumiały oraz ustępujący swojej żonie. Poprzydzielał im wolne pokoje, których w domu nie brakowało. Wszystkie rodziny poczuły się więc jak u siebie w domu i z czasem zaczęły zabiegać o źródło utrzymania. Ojciec chętnie im w tym pomagał, wypisując rekomendacje, które miały ogromne w tym czasie znaczenie. Trzeba przyznać, że jako inżynier znany w kraju i na świecie, miał wielkie poważanie w środowiskach hrabiowskich, ziemiańskich, przemysłowych i plutokracji warszawskiej, więc rekomendacje naszego ojca ułatwiały otrzymanie posady. W ten sposób, z pomocą i protekcją mojego ojca, siostry i bracia naszej matki szybko otrzymali pracę i mogli zacząć nowe, ustabilizowane życie. Z czasem wyprowadzili się do wynajętych mieszkań w Warszawie i w ten sposób, wyjeżdżając z Moskwy, uprzedzili rewolucję rosyjską, która krwawo rozpętała się w 1917 roku.

Wkrótce po wyprowadzeniu się rodziny matki z ulicy Langnerowskiej, ojciec sprzedał dom i przeprowadziliśmy się na ulicę Promenada. Trafiliśmy do małego mieszkania w porównaniu z poprzednim, ale ojciec mówił, że jesteśmy tam tylko tymczasowo. Nam się jednak tam bardzo podobało, bo obok był ogród z atrakcjami. Chodziliśmy tam często na karuzelę, diabelski młyn, kolejkę górską i do letniego teatru, gdzie publiczność siedziała w ławkach na powietrzu.

Przed świętami dużo czasu spędzaliśmy na przygotowaniach, jak to zwykle w tym okresie bywa. Najwięcej czasu poświęcało się na wyrabianie ciasta. Robił to oczywiście ojciec, bo trzeba było do tego dużo siły. Zakasywał więc rękawy koszuli i wyrabiał ciasto na babki i placki. Trwało to długo, bo matka ciągle coś dokładała lub dolewała. A my, malcy, patrzyliśmy na te ceremonie świąteczne i czekaliśmy z niecierpliwością, kiedy można będzie popróbować tych specjałów.

Tak jak zapowiadał ojciec, przy ulicy Promenady nie mieszkaliśmy długo i gdy przyszła pora przeprowadzki na ulicę Smolną, dwa wielkie wozy do przewozu mebli jeździły dwukrotnie, żeby przewieźć wszystkie nasze rzeczy. Na moją prośbę ojciec pozwolił mi jechać z meblami. Dojechaliśmy do ulicy Belwederskiej i pod górę do Alei Ujazdowskich i dalej Nowym Światem do skrzyżowania z Alejami Jerozolimskimi. Tu skręciliśmy w prawo w Aleję 3 Maja i na drugą stronę ulicy, pod same drzwi sieni klatki schodowej, drugiego domu od Nowego Światu. Z powodu wysadzenia w powietrze Mostu Poniatowskiego, w Alei 3 Maja wstrzymano ruch tramwajowy i drogowy na Pragę. Przeprawa przez Wisłę odbywała się więc przy pomocy promu. W Alei 3 Maja można było spokojnie spacerować aż do wieży pod wiaduktem. W środku wieży sprzedawali wspaniałe śmietankowe lody i można było usiąść przy stoliku, a jedząc, patrzeć na Wisłę. Obok wieży w poprzek ulicy, postawiony został płot z desek i tu kończył się ruch pieszy.

Od lewej: Bohdan Julisz, Konrad Leopold, Antoni Teodor, Aleksander Alfred Austowie, Warszawa, 1916 rok

Przed naszymi oknami znajdowały się małe ogródeczki z żelaznymi ławkami. Siadaliśmy na nich w letnią pogodę i patrzyliśmy, jak spa cerowały alejami strojne panie i eleganccy panowie. Uliczny fotograf rozstawiał wtedy trójnóg z aparatem fotograficznym i chętni robili sobie zdjęcia na poczekaniu. A odbywało się to w ten sposób, że ustawiał ludzi, potem przez chwilę kazał się nie ruszać i odkrywał obiektyw dużej skrzynki, wyjmował kartkę papieru i moczył w naczyniu z płynem. Następnie lokował ją na podstawce przed obiektywem i znów ją fotografował. Zdjęcie po moczeniu i suszeniu było gotowe.

Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Bohdana Juliusza Austa „Wspomnienia” bezpośrednio pod tym linkiem!

Bohdan Juliusz Aust
„Wspomnienia”
cena:
59,00 zł
Wydawca:
Graf_ika
Rok wydania:
2022
Okładka:
twarda, zadrukowana
Liczba stron:
276
Format:
165x240 [mm]
ISBN:
978-83-8244-074-4
EAN:
9788382440744
REKLAMA
Komentarze

O autorze
Bohdan Juliusz Aust
(1910–2005) Autor "Wspomnień" obejmujących dramatyczne przeżycia z czasów I i II wojny światowej.

Wszystkie teksty autora

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści. Za darmo.
Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2023 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone