Sprawa taterników: kurierzy wolnego słowa z Paryża do PRL

opublikowano: 2015-03-02 09:28— aktualizowano: 2023-02-09 06:00
wolna licencja
poleć artykuł:
W lutym 1970 r. zakończył się tzw. „proces taterników” – młodych ludzi, którzy w końcu lat 60. przenosili książki wydane przez Instytut Literacki w Paryżu do pomarcowej Polski Ludowej Władysława Gomułki. O inicjatywie tej oraz jej skutkach rozmawialiśmy z dr. Bartoszem Kaliskim z Instytutu Historii PAN, autorem wydanej kilka miesięcy temu monografii poświęconej temu zagadnieniu.
REKLAMA

Tomasz Leszkowicz: Skąd wzięła się koncepcja, by przewozić książki z Zachodu do Polski przez Tatry?

Bartosz Kaliski - historyk, adiunkt w Zakładzie Badań nad Dziejami Polski po 1945 r. IH PAN, sekretarz redakcji „Kwartalnika Historycznego”. Specjalizuje się w historii PRL, w szczególności w dziejach opozycji i Kościoła katolickiego. Autor książki Archidiecezja gnieźnieńska w czasach komunizmu 1945–1980 . W 2014 r. wydał monografię „sprawy taterników” pt. Kurierzy wolnego słowa (Paryż – Praga – Warszawa, 1968–1970) .

Bartosz Kaliski: Pomysł, by wwozić, a raczej wnosić książki z Zachodu do komunistycznej Polski przez zieloną (południową) granicę wziął się z doświadczenia turystyczno-przemytniczego paru osób, istotnie będących z zamiłowania taternikami. Bywający na Zachodzie turyści polscy, także studenci i sportowcy, mogli wziąć tam książki, które zaliczyć należałoby do nurtu literatury antykomunistycznej, a czasem po prostu do dobrej literatury (Miłosz, Gombrowicz itp.). Dziś, między innymi dzięki badaniom Alfreda A. Reischa, wiemy, że takie rozdawnictwo publikacji sponsorowało w znacznej mierze CIA. Wiadomo, że nie ma darmowych książek, zwłaszcza w kapitalizmie. Książki czekały zatem na zabranie w księgarniach polskich w Paryżu czy Londynie, ale kontrole ze strony polskich celników, niekiedy dokuczliwe i skuteczne, kończyły się nieraz odbieraniem intelektualnej kontrabandy. Co więcej, przemycający mógł się liczyć z sankcjami w postaci wstrzymania paszportu na jakiś czas. Spiritus movens tzw. sprawy taterników, dziennikarz i członek Klubu Wysokogórskiego Maciej Kozłowski, pod koniec 1968 r. postanowił więc ominąć te niebezpieczeństwa i dostarczyć do Polski od razu większą liczbę publikacji „Kultury”. Realizację zamiarów ułatwiały mu zmiany polityczne w Czechosłowacji (tzw. Praska Wiosna), jak się mu wydawało, głębokie, a może nawet nieodwracalne, mimo pobytu wojsk Układu Warszawskiego na jej terytorium. Opracowany system przerzutowy (Francja – Czechosłowacja – Polska) miał szanse powodzenia, przy minimum ostrożności i synchronizacji poczynań kurierów z Zachodu z tragarzami z Polski. Niestety, tego właśnie zabrakło.

T.L.: Kim byli ludzie, którzy stali się „taternikami”?

B.K.: Określenie „taternicy” jest nieco mylące. Chętnie używało go Radio Wolna Europa relacjonując śledztwo i proces. Otóż Kozłowski na przełomie 1968 i 1969 r. legalnie przebywał w Paryżu. Nie zamierzał już wracać do Polski. Jako dziennikarz podjął współpracę z Jerzym Giedroyciem, którego darzył wielką admiracją. Jako, nazwijmy to, nieoficjalny korespondent „Kultury” jeździł kilkakroć do Czechosłowacji, w której mimo obecności wojsk Układu Warszawskiego nadal działy się doniosłe politycznie rzeczy. W Paryżu Kozłowski związał się z grupką młodych ludzi, którzy wyjechali z Polski, raczej jeszcze przed Marcem 1968 r. niż w jego następstwie. Wszyscy należeli do tego samego pokolenia o wspólnym doświadczeniu formacyjnym – życia w gomułkowskiej Polsce, której negatywów nie znosili. To co ich pociągało w Zachodzie nie był tyle dobrobyt, choć pewnie i to także, lecz raczej wolność myślenia i mówienia tego co się chce. Współpracownicy i koledzy Kozłowskiego w Polsce myśleli podobnie jak on.

REKLAMA
Tatry, widok od strony Pienin (fot. Wojciech Andrijew, opublikowano na licencji Creative Commons Attribution-Share Alike 4.0 International).

T.L.: Na ile tę inicjatywę można zaliczyć do nurtu, który nazywamy „Marcem '68”?

B.K.: Kozłowski nie miał bezpośrednich kontaktów z kręgami „komandosów”, pochodził z Krakowa, reprezentował zupełnie inną linię rozwojową inteligencji polskiej – nie wywrotowo-komunistyczną, lecz ziemiańsko-urzędniczą, by nie rzec – pozytywistyczną. Ale hasła studenckiego Marca 1968 r. podzielał, skłaniając się do liberalnego socjalizmu – bez Gomułki oczywiście, a może nawet bez PZPR. Projektami rozwiązań politycznych nie zaprzątał sobie zresztą głowy. Nieco starszy niż przeciętni strajkujący studenci, nieco bardziej obyty w świecie niż oni (już w 1964 r. jako dwudziestojednolatek spotkał się z Giedroyciem), był pozbawiony złudzeń co do możliwości niezależnego działania politycznego w PRL. Ale widział sens w dostarczaniu do Polski dokumentów studenckiego Marca, jak i ruchu odnowy w Czechosłowacji, który mógł obserwować bliżej niż ktokolwiek spośród warszawskich „komandosów”. Dopiero na ławie oskarżonych dowiedział się, że osoby, które enuncjacje marcowe przez niego przemycane przepisywały i redagowały, zostały objęte tym samym aktem oskarżenia. Byli to Jakub Karpiński i Małgorzata Szpakowska. Karpiński zresztą dla SB był po prostu „komandosem ze Ściany Wschodniej” (w znajdującym się tam mieszkaniu Karpińskiego odbyło się, jak wiemy, jedno z kluczowych przed 8 marca 1968 r. zebrań kręgu Kuronia i Modzelewskiego). Inne niezmiernie istotne w tym przedsięwzięciu osoby – „tragarze” Maciej Włodek i Jan Krzysztof Kelus z Urszulą Sikorską – uczestniczyły w marcowych strajkach, były represjonowane i znane SB. No i wspinały się sportowo po górach.

T.L.: W jakim stopniu przemycane książki odegrały w kraju istotną rolę?

B.K.: Z racji niestety relatywnie niewielkiej liczby książek z sukcesem przywiezionych i rozdysponowanych między zainteresowanymi (w kwietniu 1969 r. Kelus z narzeczoną rozdał 120–130 publikacji Instytutu Literackiego, częściowo nawet sobie nieznanym osobom) nie sposób tego ustalić. To stały problem historyków idei, którzy stosunkowo łatwo opisać mogą treść „książek zbójeckich”, by przywołać określenie Mickiewicza, a już z większym trudem przychodzi im pokazanie ich wpływu na umysły odbiorców. Pozostawiam więc Pana pytanie bez odpowiedzi. Natomiast z pewnością wywołałby oddźwięk przygotowany przez Kozłowskiego w Pradze w maju 1969 r. „Biuletyn Niecenzurowany”. Niestety, nie został rozkolportowany na terytorium PRL. Było to pierwsze od wielu lat niezależne pismo publicystyczne, ostro krytykujące PZPR i Gomułkę personalnie (został on nazwany tam „czechobójcą”).

REKLAMA

Polecamy e-book Tomasza Leszkowicza – „Oblicza propagandy PRL”:

Tomasz Leszkowicz
„Oblicza propagandy PRL”
cena:
Wydawca:
Michał Świgoń PROMOHISTORIA (Histmag.org)
Liczba stron:
116
Format ebooków:
PDF, EPUB, MOBI (bez DRM i innych zabezpieczeń)
ISBN:
978-83-65156-05-1

T.L.: Czy cała sprawa może być elementem „wspólnej” historii polsko-czesko-słowackiej?

Jerzy Giedroyc, redaktor naczelny „Kultury” i szef Instytutu Literackiego w Paryżu (fot. Mariusz Kubik, opublikowano na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa – Na tych samych warunkach 3.0).

B.K.: Owszem, kurierzy działali na terytorium Polski, Czech i Słowacji, a w przedsięwzięcie były zaangażowane zaprzyjaźnieni obywatele Czechosłowacji oraz, co było nie bez znaczenia dla późniejszych jej losów, Agnieszka Holland, studiująca wówczas na praskiej FAMU reżyserię. Kozłowski w swych działaniach inspirował się wyraźnie nie tyle konkretnymi ideami tzw. Praskiej Wiosny, ile buntowniczymi nastrojami, jakie wówczas panowały wśród Słowaków a zwłaszcza Czechów. Przeżywał razem z nimi wymuszoną przez obce wojska stopniową likwidację osiągnięć Praskiej Wiosny; wziął udział w pamiętnym dla społeczeństwa Czechosłowacji wydarzeniu, jakim był pogrzeb Jana Palacha w styczniu 1969 r. Nie bez powodu do tych chwil wróciła również niedawno Holland realizując głośny film o osobie i czynie Palacha. Czechosłowacja dawała nadzieję, że zmiany w komunistycznym kraju są możliwe – o ile jego społeczeństwo zazna wolnego słowa, mówionego wprost, bez nowomowy, o ile zlikwiduje się państwową cenzurę.

T.L.: Czy działanie „taterników” było skazane na porażkę? A może „wsypa” była dziełem przypadku?

B.K.: Nie wchodząc w szczegóły planu przemytu i jego niedoskonałości powiem, że zabrakło czujności i koordynacji między „krajem” i „emigracją”. Kozłowski nie docenił skuteczności polskich, bo raczej tylko one odegrały sprawczą rolę w jego aresztowaniu w Starym Smokowcu w maju 1969 r., tajnych służb. Nie mógł wiedzieć, że od kilku tygodni pod obserwacją znajduje się jego partner w przemytniczym dziele i od liny, czyli wnuk Jarosława Iwaszkiewicza Włodek. Utrzymywał on znajomość z Ireną Lasotą, jedną z głównych „komandosek”, nie wiedząc, że Służba Bezpieczeństwa o niej nie zapomniała. Wiosną 1969 r. naprawdę niewiele wysiłku i trudu kosztowało SB objęcie kontrolą osób z warszawskiego opozycyjnego, tj. pomarcowego, środowiska. Po prostu było ich niewiele i w dodatku były powszechnie znane. Tak idąc po nitce do kłębka, łącząc poszlaki i zdobyte dzięki tajnym współpracownikom informacje, SB postawiła hipotezę, że na początku maja 1969 r. szykuje się przerzut literatury emigracyjnej do Polski, a zwłaszcza wydanych przez Giedroycia dokumentów marcowych protestów. Jednak do chwili otwarcia bagażnika citroëna, jakim Kozłowski wjechał z Marią Tworkowską z terytorium RFN do CSRS, SB nie wiedziała, że chodzi tu o tak duże ilości książek. Istna gratka dla MSW – SB znów mogła wykazać swą przydatność dla reżimu.

T.L.: Jakie cele miał „proces taterników” zorganizowany przez ekipę Władysława Gomułki?

REKLAMA

B.K.: W odróżnieniu od większości procesów pomarcowych, odbywających się bez wielkiego propagandowego rozgłosu (choć nie w ciszy medialnej), proces „taterników” (to określenie polubiła polska rozgłośnia Radia Wolna Europa, krajowe media trąbiły raczej o procesie grupy dywersyjnej, procesie „pięciu” itp.) bardzo nagłośniono. Gazety centralne i lokalne oraz radio dzień po dniu przedstawiały spreparowane sprawozdania z tego, co działo się na sali sądowej. Decyzja o nadaniu temu wydarzeniu wysokiego priorytetu propagandowego brała się stąd, że podsądnym nie można było przypisać żydowskiego pochodzenia (choć oczywiście nie brakło kilku „antysyjonistycznych” akcentów w akcie oskarżenia). Władze unikały więc narażenia się na niewygodny zarzut politycznego antysemityzmu, jaki podniosła zachodnia prasa w 1968 r. Cele procesu były co najmniej trojakie: odstraszenie obywateli od wszelkich kontaktów z Jerzym Giedroyciem (poprzez wskazanie, do jakich skutków prowadzić może współpraca z Instytutem Literackim, tym „centrum dywersji i szpiegostwa”, jak to określiła jedna z krajowych gazet); narzucenie negatywnych skojarzeń z „Kulturą” tym, którzy o niej jeszcze nie słyszeli i wreszcie wpłynięcie na rząd Francji, by w jakiś sposób ograniczył działalność zespołu Giedroycia. To ostatnie zresztą było od lat stałym wątkiem polsko-francuskich rozmów dyplomatycznych. Należy podkreślić, że „proces agentów paryskiej „Kultury”” miał charakter pokazowy. Na sali sądowej znajdowały się kamery ekipy MSW. Z wielu godzin nagrań zmontowano nawet film, o ile wiem, publicznie nigdy nie pokazywany.

Małgorzata Szpakowska w czasie procesu taterników (fot. udostępniona przez rozmówcę).

T.L.: W jakim stopniu „sprawa taterników” stanowi ważną część historii opozycji demokratycznej w PRL?

B.K.: Proces Kozłowskiego i innych, liczne i niekiedy długotrwałe aresztowania osób z Warszawy i Krakowa, stanowią przede wszystkim rozdział z dziejów antyinteligenckiej polityki PZPR w latach sześćdziesiątych – kolejny etap pomarcowych rozliczeń. Spośród skazanych jedynie Karpiński nie wahał po swym wyjściu z więzienia zająć się opozycją „na cały etat”. Niemniej mocno w nią zaangażowani byli także Kelus, Sikorska czy Jacek Bukowski, w niemałym stopniu także Kozłowski. Innymi słowy, istniała ciągłość personalna między uczestnikami „sprawy taterników” i opozycją po 1976 r. Sama zaś działalność „kurierów wolnego słowa” nie zaowocowała nowymi koncepcjami, wzbogacającymi myśl demokratycznej opozycji (np. teksty z „Biuletynu Niecenzurowanego” pozostawały długo nieznane).

Ale wymieniłbym inne korzyści: Marzec 1968 r. i proces „taterników” pozwolił Giedroyciowi na zbliżenie się do środowisk niezadowolonych w Polsce. Jego „Kultura” stała się popularna w społeczeństwie polskim. Sam proces, zakończony równo 45 lat temu, był dowodem arogancji tamtej władzy, która nie wahała się skazywać na wysokie kary więzienia dobrze zapowiadających się naukowców. To jakoś zemściło się na niej w grudniu 1970 r. Skazani zaś w procesie i świadkowie zyskali znajomość praktyki śledczo-sądowej PRL, co zaowocowało później. Otóż w latach osiemdziesiątych powstał Mały konspirator – poradnik dla chcących knuć. Cały rozdział pt. „Gra w śledztwo”, wyszedł spod pióra Kelusa, który podzielił się w ten sposób refleksami zebranymi podczas swych przesłuchań na Rakowieckiej. Również Karpiński czerpał przez lata ze swych więziennych doświadczeń, pisząc publicystyczne i analityczne prace poświęcone PRL, jak i znakomite wspomnienia Taternictwo nizinne.

POLECAMY

Chcesz zawsze wiedzieć: co, gdzie, kiedy, jak i dlaczego w historii? Polecamy nasz newsletter – raz w tygodniu otrzymasz na swoją skrzynkę mailową podsumowanie artykułów, newsów i materiałów o książkach historycznych. Zapisz się za darmo!

REKLAMA
Komentarze

O autorze
Tomasz Leszkowicz
Doktor historii, absolwent Uniwersytetu Warszawskiego. Publicysta Histmag.org, redakcji merytorycznej portalu w l. 2006-2021, redaktor naczelny Histmag.org od grudnia 2014 roku do lipca 2017 roku. Specjalizuje się w historii dwudziestego wieku (ze szczególnym uwzględnieniem PRL), interesuje się także społeczno-polityczną historią wojska. Z uwagą śledzi zagadnienia związane z pamięcią i tzw. polityką historyczną (dawniej i dziś). Autor artykułów w czasopismach naukowych i popularnych. W czasie wolnym gra w gry z serii Europa Universalis, słucha starego rocka i ogląda seriale.

Wszystkie teksty autora

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści. Za darmo.
Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2023 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone