Will Eisner – „Żyd Fagin” – recenzja i ocena

opublikowano: 2014-09-13 09:30
wolna licencja
poleć artykuł:
Wśród wielbicieli komiksowego medium Will Eisner uchodzi za niekwestionowanego klasyka. Dość wspomnieć, że najbardziej prestiżowa nagroda tej branży nosi właśnie jego imię. Nieprzypadkowo, bo ów autor ma w swoim dorobku co najmniej kilka utworów, które w istotny sposób wpłynęły na styl całkiem pokaźnego grona twórców komiksu.
REKLAMA
Will Eisner
nasza ocena:
7/10
cena:
49,90 zł
Wydawca:
Egmont
Tłumaczenie:
Jacek Drewnowski
Okładka:
twarda
Liczba stron:
136
Format:
170 mm x 250mm
ISBN:
978-83-281-0237-8

Robert Crumb („Pan Naturalny”, „Księga Genesis”), Charles Burns („El Borbah”, „Black Hole”), Frank Miller („300”, „Sin City”) – to tylko niektórzy spośród klasyków komiksu anglosaskiego, którzy zwykli wskazywać Eisnera jako arcyważne źródło inspiracji dla ich poczynań. Zwłaszcza że ów potomek wywodzących się z Kołomyi żydowskich emigrantów na komiksowej niwie debiutował w połowie lat trzydziestych ubiegłego wieku. A to właśnie wówczas owa forma rozrywki przeżywała jeden z najbardziej dynamicznych momentów swego rozwoju.

Już na przełomie XIX i XX wieku ogromnym zainteresowaniem cieszyły się niedzielne dodatki do większości ówczesnych gazet zamieszczających tzw. komiksowe paski bądź też całostronicowe plansze (według zbliżonego schematu, jak miało to miejsce w przypadku publikowanego w PRL „Świata Młodych”). W pierwszej połowie wspomnianej dekady coraz powszechniejszym zjawiskiem stały się magazyny komiksowe (m.in. dystrybuowany od lutego 1935 roku „More Fun Comics”), zbierające publikowane wcześniej w prasie historyjki. Tego typu przedsięwzięcia okazały się na tyle dochodowe, że redakcje wspomnianych magazynów zaczęły zamawiać zupełnie nowe, nigdzie wcześniej nieprezentowane materiały.

Początkowo przeważały opowiastki humorystyczne („Goops”, „Thimble Theatre”). Z czasem ustąpiły one nieco miejsca fabułom awanturniczym („Tarzan”, „The Phantom”), baśniowym („Prince Valiant”) oraz fantastyce („Buck Rogers”, „Flash Gordon”). Debiutujący w 1934 roku Eisner ewidentnie trafił na dobry moment, bo wraz z ogólną poprawą koniunktury, zachwianej wskutek krachu na Wall Street, zapotrzebowanie na tego typu publikacje sukcesywnie rosło. Młody twórca rysował m.in. humoreski oraz fabuły z udziałem piratów (m.in. „Hawks of The Seas”). Przełomem w jego karierze okazał się jednak cykl „The Spirit” (czerwiec 1940), realizowany na potrzeby niedzielnej wkładki z komiksami zamawianej przez lokalne dzienniki. Głównym protagonistą serii Eisner uczynił Danny’ego Colta, współpracującego z policją detektywa. Osobliwość tej postaci polegała na tym, że w trakcie swej pierwszej przygody śmiałek ów zginął z rąk ściganych przezeń bandytów. Rychło jednak powrócił jako „Duch”, bezkompromisowy pogromca zbrodni, przebudzony do życia w efekcie oddziaływania zagadkowej substancji. Przy czym pomimo wyraźnie dostrzegalnej skłonności do groteskizacji Eisner robił co mógł, by swojej wizji nadać maksymalnego realizmu. Bez upiększeń i charakterystycznej dla nabuzowanych optymizmem Amerykanów idealizacji. W odróżnieniu od licznych cykli superbohaterskich za scenografię przygód Spirita posłużyły więc m.in. zapyziałe uliczki rzadko patrolowanych przez policję dzielnic oraz murszejące doki miejskiego portu. Tym samym, niejako mimochodem, pozornie błahe historyjki obrazkowe Eisner uczynił swoistą kroniką „alter ego” Nowego Jorku doby lat czterdziestych XX w. Do tego postrzeganą z perspektywy mieszkańca slumsów tego miasta. Ponadto twórca Spirita dał się wówczas poznać jako śmiały i pomysłowy innowator komiksowej konwencji, która dla utalentowanego plastyka okazała się wymarzonym wręcz polem do zaprezentowania wysokiej jakości swego warsztatu. Jednakże w początkach lat pięćdziesiątych Eisner zdecydował się – prawdopodobnie ze względów finansowych – porzucić autorski cykl i przez kolejne ćwierć wieku realizował zlecenia m.in. dla Departamentu Obrony. Stąd wiele wskazywało, że jego kariera twórcy komiksów dobiegła końca.

REKLAMA

Tak się jednak na szczęście nie stało. Nie tylko z tego względu, że część spośród niegdysiejszych czytelników ani myślało zapomnieć o przygodach Spirita – również sam Eisner najwyraźniej zatęsknił za dawną pasją. Przejawem tego był opublikowany w 1978 r. komiks „Umowa z Bogiem”, promowany pod szumnym sloganem „powieści graficznej”. Ów utwór miał bowiem przyczynić się do wytworzenia w ramach komiksowego medium nowej jakości – komiksów objętościowo rozleglejszych, przeznaczonych dla dojrzałego czytelnika. Bez względu na zasadność użycia tego terminu Eisner najwyraźniej uznał, że warto drążyć temat. Efektem tego było kilka kolejnych jego prac zrealizowanych według zbliżonej formuły – m.in. „Nowy Jork”, „Życie w obrazkach”, „Sprawa rodzinna i inne historie”.

„Żyd Fagin”, autorska reinterpretacja powieści „Oliwer Twist” Charlesa Dickensa, należy (podobnie zresztą jak adaptacja „Moby Dicka” Hermana Melville’a) do późnych utworów Eisnera. Powstała bowiem około roku 2003, tj. zaledwie dwa lata przed jego śmiercią. Jak wspominał on we wstępie do tego utworu, jednoznacznie negatywne sportretowanie nemezis młodego Oliwera Twista (właśnie w osobie tytułowego Żyda Fagina) nie dawało mu spokoju od chwili, gdy po raz pierwszy zetknął się on ze wspomnianą powieścią. Nie bez znaczenia było zapewne żydowskie pochodzenie samego Eisnera, siłą rzeczy wzbudzające w nim poczucie solidarności z Faginem.

Twórca Spirita zdecydował się zatem na gruntowną reinterpretację tej postaci, dopisując jej pełen ciężkich przejść życiorys. Stąd Fagin (w powieści ucieleśnienie bezwzględnego łajdaka) okazuje się pokrzywdzonym przez los nieszczęśnikiem sekowanym przez rasistowsko usposobionych mieszkańców Zjednoczonego Królestwa. Trochę to dziwne, bo w świetle przekazów z epoki (akcja utworu rozgrywa się zapewne około połowy lat trzydziestych XIX wieku) tamtejszym przedstawicielom społeczności żydowskiej wiodło się nie gorzej od pozostałych nacji Wysp Brytyjskich (poza niemal permanentnie represjonowanymi Irlandczykami). Mało tego! Zdarzało się, że przynajmniej niektórzy spośród ich grona osiągali wysoką rangę w hierarchii społecznej formującego się imperium. Nathan Rotschild czy Benajmin D’Israeli to tylko najbardziej znane przykłady spektakularnych XIX-wiecznych karier potomków żydowskich emigrantów. O dziwo nie przeszkodziło to Eisnerowi snuć wizji jednoznacznie antysemickiej Brytanii. Ta okoliczność świadczy nie tyle o celnym rozpoznaniu realiów epoki, co raczej o głęboko zakorzenionych kompleksach. I co więcej nie pozostaje ona bez wpływu na ogólną jakość tego utworu. Generuje bowiem liczne uproszczenia, a niekiedy wręcz nadużycia względem literackiego pierwowzoru.

REKLAMA

Dlatego też wizja Eisnera ani trochę nie przekonuje. Dość wspomnieć, że Fagin w jego wykonaniu jawi się jako osobowość wewnętrznie sprzeczna. Z jednej strony nie przejawia on choćby cienia skrupułów, by perfidnie czerpać zyski z kradzieży dokonywanych przez młodocianych uliczników, z drugiej natomiast sprawia niekiedy wrażenie jakby zatroskanego o ich los. Ta tendencja ulega pogłębieniu w końcowych fragmentach komiksu i chwilami staje się wręcz nieznośna. Zwłaszcza dla czytelników zaznajomionych z powieścią.

Co więcej, wątpliwa rehabilitacja Fagina dokonuje się kosztem Oliwera Twista, co już samo w sobie stanowi zaprzeczenie założeń fabularnych utworu brytyjskiego prozaika. Tym samym autor „Umowy z Bogiem” popada z jednej skrajności w drugą. Sęk w tym, że licentia poetica nie upoważnia do deformowania dzieł klasyków światowej literatury. Jeżeli Eisner faktycznie odczuwał wewnętrzną potrzebę udziału w deprecjacji rasizmu w kulturze masowej, to nic nie stało na przeszkodzie, aby zrealizował swój zamysł np. w kontekście czarnoskórych mieszkańców Stanów Zjednoczonych. Zwłaszcza że tworząc na potrzeby cyklu „The Spirit” postać Ebony’ego White’a (murzyńskiego chłopca wspomagającego tytułowego bohatera), sam de facto przyczyniał się do podtrzymywania szkodliwych stereotypów. Teoretycznie „Żyd Fagin” miał stanowić przejaw ekspiacji ze strony Eisnera. Niestety, skończyło się na dość wątpliwym leczeniu kompleksów. Zresztą równie nieprzekonująco pobrzmiewa posłowie Jeeta Heera (zamieszkałego w Kanadzie dziennikarza specjalizującego się w publicystyce komiksowej). Tym bardziej, że zdaje się on wręcz wytykać Dickensowi polityczną niepoprawność, co samo w sobie wypada uznać za kompletne kuriozum.

REKLAMA

Jednego z pewnością nie sposób Eisnerowi odmówić – znakomitej formy w wymiarze plastycznym. Bowiem, jak niemal zawsze w przypadku tego autora, także i tutaj wykazuje on mnóstwo swobody w nakreślaniu zarówno przewijających się na kartach tej opowieści licznych postaci, jak i szczegółowo oddanych scenografii z epoki. Co prawda, w celu ocieplenia wizerunku Fagina, Eisner gruntownie przekształcił jego wygląd fizyczny, opierając się na błędnych założeniach, niemniej jednak poprzez swoją skłonność do karykatury niejako nawiązał on do początków pisarskiej kariery Dickensa, kiedy to przyszły twórca „Oliwera Twista” współpracował z rysownikiem Robertem Seymourem. To właśnie w wyniku tej kooperacji powstał „Klub Pickwicka” – utwór, który zrobił wśród brytyjskiej publiczności autentyczną furorę. Przy czym entuzjastyczną recepcję powieść zawdzięczała nie tylko literackiej biegłości Dickensa, ale też przekonującym ilustracjom. Pisarz dobrze sobie to zapamiętał i z tego względu dbał, aby każdy z jego późniejszych utworów również był bogato ilustrowany. Podobnie Eisner nie unikał naturalizmu, a przy okazji karykaturalnych przerysowań. Dziesiątki lat jego aktywności w ilustratorskiej branży (i niewątpliwie po prostu talent) stanowią gwarant wysokiej jakości prac pomysłodawcy Spirita. Stąd to właśnie warstwa plastyczna niniejszego komiksu jest jego najmocniejszą stroną.

Eisner nie raz dał się poznać jako wprawny gawędziarz, trafnie ujmujący zarówno blaski, jak i cienie (choć zwykle raczej z przewagą tych drugich) świata przedstawionego. I tak też jest tutaj, bo opowieść sama w sobie jest prowadzona z miejsca dostrzegalną wprawą i ma duże szansę emocjonalnie zaangażować czytelnika. Niestety, całość psuje apologetyczny (a zarazem mało finezyjny) zapał autora. Dlatego „Żyd Fagin” sprawia wrażenie zmarnowanej szansy na więcej niż tylko przeciętny komiks. Zwłaszcza że reinterpretacja klasyki zobowiązuje. Dobrze, że – jak zwykle w przypadku Eisnera – efekt jego pracy najzwyczajniej cieszy oko. A kto wie: być może skłoni część czytelników do przypomnienia sobie literackiego pierwowzoru.

Redakcja i korekta: Agnieszka Leszkowicz

REKLAMA
Komentarze

O autorze
Przemysław Mazur
Rodem z Lublina; absolwent Instytutu Historycznego Uniwersytetu Warszawskiego. Interesuje się dziejami kultur mezopotamskich, hiszpańskich odkryć geograficznych oraz religioznawstwem. Nie oparł się również urokowi komiksu i fantastyki. Publikował m.in. w „Mówią Wieki” i kwartalniku „Fronda”.

Wszystkie teksty autora

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści. Za darmo.
Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2023 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone