Zawłaszczanie i wypieranie – dramat współczesnej dyskusji o powstaniu styczniowym

opublikowano: 2013-01-17 10:07
wolna licencja
poleć artykuł:
W dzisiejszym wydaniu jednego z czołowych serwisów informacyjnych dziennikarze wykpiwali polskich polityków za to, że potrafią ich skłócić nawet wydarzenia sprzed 150 lat. Tymczasem dyskusja o powstaniu styczniowym wydaje się być jedną z najbardziej potrzebnych debat, jakie powinny toczyć się w polskim społeczeństwie. Historycy nie powinni w tej debacie milczeć, o czym przekonują pojawiające się tu i ówdzie absurdalne wręcz inicjatywy.
REKLAMA

Powstanie styczniowe dzieli Polaków już od bardzo dawna. Nie można się zresztą temu dziwić. Z jednej strony nasz największy zryw powstańczy przyniósł prawdziwą hekatombę polskiej krwi wylanej w nieprzygotowanej i nie mającej żadnych szans na powodzenie irredencie, z drugiej zaś rok 1863 to ukoronowanie wielkich tradycji polskiego romantyzmu i źródło własnego mitu bohaterów poległych w przegranej sprawie.

Ten pierwszy punkt widzenia stanowił pożywkę dla pozytywizmu warszawskiego oraz wszystkich następujących po nim radykalnych programów i projektów przebudowy polskiego społeczeństwa, odwołujących się do idei postępu i konieczności nadrobienia dystansu cywilizacyjnego dzielącego Polskę od Zachodu. Z kolei idea walki za wolność stała się punktem odniesienia dla romantyków widzących przyszłość społeczeństwa polskiego jako demokratycznej wspólnoty rozwijającej się w ramach wolnego i suwerennego kraju. Uosobieniem pierwszej z tych postaw był Świętochowski, a potem Dmowski, ale i zdecydowana większość przedstawicieli polskiej lewicy. Tę drugą symbolizuje oczywiście Piłsudski, a jej kontynuacji szukać można choćby wśród niektórych przedstawicieli opozycji demokratycznej w PRL.

Mit założycielski?

Spór o powstanie styczniowe nie jest zatem sporem należącym już do przeszłości. Przeciwnie, jako dyskurs o charakterze wybitnie politycznym ma on wszelkie prawo budzić uzasadnione emocje. Ważne jednak, by emocje te posłużyły – jakże inaczej niż zazwyczaj to bywa w realiach polskiej debaty publicznej – do wyciągnięcia jakichkolwiek wniosków. Na razie jednak nic na to niestety nie wskazuje. Przeciwnie, zarówno ogłoszenie bojkotu oficjalnych obchodów przez największą partię opozycyjną, wpisujące się w prowadzoną przezeń politykę pozowania na rzekomo jedyną reprezentantkę wartości i tradycji narodowych, jak i pojawiające się w internecie inicjatywy alternatywne, takie jak chociażby pomysł uczczenia rocznicy zniesienia pańszczyzny przez Aleksandra II, pokazują, że z poważną oceną tego wielkiego zdarzenia wygrywają już nawet nie tyle emocje, co ignorancja i sfanatyzowanie.

REKLAMA
Artur Grottger, Bitwa, grafika z cyklu Polonia, 1863

Odwołajmy się najpierw do słów prof. Włodzimierza Bernackiego, członka Komitetu powołanego przez PiS, który powiedział, iż powstanie, włączające do narodu chłopów, wypada porównać do Konstytucji 3 Maja, która zaliczyła do tej społeczności mieszczan. Profesor ujrzał w tym moment szczególny, w wyniku którego naród miał stać się pełny, zaś powstanie miało rozpocząć proces budowy solidaryzmu społecznego, a także struktur państwa, bez których to działań nie mogłoby dojść do odzyskania niepodległości w 1918 roku. Inny z gości dodał, iż symbolem powstania powinno być rozstrzelanie członków Rządu Narodowego na stokach cytadeli warszawskiej w sierpniu 1864 roku.

Odwołanie się do tragicznego losu zdradzonego Romualda Traugutta oraz innych członków Rządu nie jest w tej narracji przypadkowe. Wydaje się, że wywody te można uznać za świadectwo praktyk służących nie tyle budowaniu wspólnoty, co zawłaszczaniu pamięci historycznej przez prawicę. Oto ofiara krwi miała przypieczętować tragiczny los powstańców, walczących przecież w imię idei solidaryzmu narodowego, do której tak chętnie odwołuje się prawa strona sceny politycznej. Ofiara urasta w tej narracji również do ceny, jaką miałyby płacić kolejne pokolenia Polaków za próby tworzenia silnych instytucji, do jakich zaliczać miało się zbudowane w trakcie powstania polskie państwo podziemne. Nie są to intuicje zupełnie bezzasadne, legenda pieczęci Rządu Narodowego była bowiem nader silna w umysłach żołnierzy Armii Krajowej, stających do walki na ulicach Warszawy w sierpniu 1944 roku. A jeśli dołożyć do tego inne skojarzenie, zaplanowanej przez margrabiego Aleksandra Wielopolskiego branki i wprowadzonego przez komunistyczne władze w grudniu 1981 roku stanu wojennego, odpowiedź na pytanie dlaczego – wbrew intencjom Prezydenta RP – rocznica wybuchu powstania nie tylko nie zbliży podzielonej sceny politycznej, ale doleje raczej oliwy do ognia, staje się zupełnie jasna.

REKLAMA

Absurd negacji

Na tym tle na więcej uwagi, ale i więcej zadumy zasługuje zasygnalizowana już wcześniej, na razie szczęśliwie dość marginalna kontrpropozycja, wśród której zwolenników przeważają przedstawiciele nowej lewicy. W swoim manifeście piszą:

2 marca przypada 149-ta rocznica zniesienia pańszczyzny i uwłaszczenia chłopów na ziemiach Królestwa Polskiego przez cara Aleksandra II. Chłopi, stanowiący wówczas 80% społeczeństwa polskiego i traktowani od setek lat jak bydło, zostali wyzwoleni z niewoli od polskiej szlachty. Mimo tej decyzji, mającej skutki daleko większe i bardziej pozytywne niż konstytucja 3 maja czy odzyskanie niepodległości w 1918, car Aleksander II pozostaje zapomniany - próżno szukać ulic czy szkół imienia Aleksandra II, za to nie ma problemu ze znalezieniem takich które mają za patrona polskich królów czy obszarników-właścicieli niewolników. - [pisownia oryginalna - K.Ś.]

Co ciekawe, jeden z internautów nazywa nawet Aleksandra najlepszym z królów Polski. Wystąpienie to, wpisujące się w tradycję powstania rozumianego jako bezmyślnej tragedii, odwołuje się także do pesymistycznej wizji dziejów Polski, obwiniającej jej ustrój społeczno-polityczny i ekonomiczny za klęskę rozbiorów. Historię polskiej chwały, przeciwstawia się historii mówiącej o tym, jak Polak zhańbił Polaka. Poddaństwo chłopów, a przede wszystkim pańszczyzna, czyniące ze stanu trzeciego niemal niewolników, urastają do rangi substytutu właściwego, legalnego niewolnictwa, którego na ziemiach polskich nie było, a którego zniesienie – w tym przypadku w postaci uwłaszczenia – wpisuje dzieje naszego kraju w dyskurs postkolonialny.

Jest rzeczą wybitnie niepokojącą fakt, iż ludzie stawiający te tezy dystansują się nie tylko od historii narodowej, ale także całej polskiej tradycji, uważając ją za wytwór uciskającej poddanych szlachty, zarezerwowany raczej dla środowisk prawicowo-katolickich. Przeświadczenie to, połączone z cechującą całe społeczeństwo olbrzymią ignorancją historyczną, prowadzi do tak absurdalnych decyzji, jak czczenie rocznicy uwłaszczenia chłopów przez zaborcę, przy jednoczesnym pominięciu faktu, że było ono przecież sztandarowym celem powstańczego Rządu Narodowego, nomem omen, rekrutującego się z radykalnej młodej szlachty.

REKLAMA

Dla zwolenników uczczenia Aleksandra II zniesienie pańszczyzny dane królewiackim chłopom przez dobrego cara-batiuszkę, staje się wydarzeniem ważniejszym od Konstytucji 3 maja, a nawet odzyskania niepodległości w 1918 roku (sic!), czyli wydarzeń hołubionych przez członków PiS-owskiego Komitetu. Ze świadomości znikają takie oczywiste dla posiadających choć odrobinę wiedzy historycznej niuanse, jak fakt, że poddaństwo osobiste chłopów, będące istotnie formą quasi-niewolnictwa, zniesiono na terytorium Królestwa Polskiego nie w roku 1864, lecz 1807, na mocy postanowień konstytucji Księstwa Warszawskiego, zaś w roku 1846 zakazano rugowania chłopów z ziemi. Za absurdalny należy uznać zatem zarzut, iż w roku wybuchu powstania styczniowego chłopów z Królestwa „traktowano jak bydło”. Przenoszenie kalek z wieków wcześniejszych na wiek XIX uwidacznia się także w poglądzie, iż dominującą formą regulowania stosunków feudalnych w Królestwie była w połowie XIX stulecia pańszczyzna. Jak wynika z informacji Stefana Kieniewicza, w roku 1860 oczynszowanie w dobrach rządowych było już prawie zakończone, zaś na 325 tysięcy gospodarstw chłopskich oczynszowanie zaprowadzono już w 182. tysiącach. Nie jest zatem tak, iż polskie ziemiaństwo było skupione wyłącznie na eksploatacji chłopów, a wszelką myśl o dokonywaniu reform odrzucało. Jak pisał Kieniewicz: likwidacja feudalnych przeżytków, nawet w oczach konserwatystów, nie dawała się już dłużej odwlekać.

Ideologia wbrew faktom

Aleksander II - car Rosji

Aleksander II zniósł zatem na ziemiach polskich nie tyle pańszczyznę, co jej ostatnie bastiony, co oczywiście – choćby w porównaniu z zaborem pruskim – było i tak działaniem o wiele dziesiątek lat spóźnionym. Porównanie do Prus wydaje się zresztą o tyle zasadne, że reformy, które przeprowadzono w Galicji (1848) i w Królestwie, zarówno w wersji proponowanej przez Rząd Narodowy, jak i przez cara, z punktu widzenia ekonomicznego bynajmniej nie były działaniami dla obdarowanych ziemią chłopów korzystnymi. W wyniku uwłaszczenia, wprowadzonego nie dla dobra ludu, lecz jako odwet przeciwko aspiracjom narodowym i wolnościowym Polaków, ruinie ekonomicznej uległy nie tylko dwory, ale i sami chłopi, którzy obdarowani uprawianymi przez siebie mikroskopijnymi polami, nie byli w stanie utrzymać ani siebie, ani swoich nader licznych rodzin. Nie przypadkowo więc utarło się powiedzenie, że dzięki wielkoduszności cara z chłopów zdjęto wprawdzie kajdany, ale razem z butami.

REKLAMA

Pojawia się w tym miejscu zasadnicze pytanie o długofalowe skutki powstania. Nie ulega wątpliwości, że zarówno ze względu na ogromne straty ludzkie, jak i polityczne, powstanie było olbrzymią tragedią narodową, w zasadzie nie dającą się usprawiedliwić. Za wybitnie dyskusyjne można uznać tezy prawicy głoszące, iż bez tej tragedii nie byłoby możliwe odbudowanie państwowości polskiej w 1918 roku. Czy Czesi albo Finowie, którzy nie przeszli w swej historii tego typu nieszczęść, mieli jakiekolwiek problemy ze stworzeniem po wielkiej wojnie stabilnych państw?

Sądzę, że do odbudowy polskiej państwowości bardziej przyczyniła się rewolucja 1905 roku, która umożliwiła Polakom zaangażowanie się w pracę legalnych instytucji publicznych, instytucji, których na skutek postyczniowych represji przez pół wieku nie posiadali. Nie wydaje się też, by bez powstania nie były możliwe narodziny pozytywizmu warszawskiego. Pamiętajmy, że twórcy tej największej formacji intelektualnej w dziejach Polski na ogół byli w czasie powstania studentami Szkoły Głównej, prawdziwej polskiej uczelni wyższej utworzonej dzięki wysiłkom margrabiego Wielopolskiego, uczelni, której większość studentów w powstaniu nie wzięła udziału.

REKLAMA

Inaczej nieco rzecz wygląda w przypadku gospodarczych sutków powstania. Uwolnienie olbrzymiej, szacowanej nawet na 900 tysięcy osób, masy roboczej, która zasiliła szeregi tworzącego się proletariatu, w istotny sposób przyczyniło się do rozwoju gospodarczego Królestwa. Czy jednak widok chłopskiej rodziny, którą głód wygania ze wsi do fabrycznej Łodzi po to, by dała eksploatować się przemysłowcom obcego pochodzenia, albo jej byłego pana, który – utraciwszy swój zadłużony majątek w wyniku licytacji – staje się podrzędnym urzędnikiem prywatnym w Warszawie, rzeczywiście stanowi powód do wdzięczności dla Aleksandra?! Bardziej uzasadniona jest ona w stosunku do panów Steina i Hardenberga, którzy zaproponowali w Prusach taki model uwłaszczenia, który dał nam i Cegielskiego, i bogatych rolników, z olbrzymimi sukcesami stawiających czoło brutalnej germanizacji. Tyle tylko, że oni reformowali stosunki rolne państwa pruskiego dla dobra jego i jego mieszkańców, a nie – jak rosyjski samowładca – przeciw nim.

Na koniec jeszcze jedna refleksja. Bardzo łatwo byłoby używać ostrych słów tak przeciw prawicowej tendencji do zawłaszczania historii, jak i w stosunku do prób buntu przeciwko temu zjawisku, choćby przyjmujących absurdalne formy, polegające na wyparciu polskiej tradycji i przeszłości z własnego światopoglądu. Bardzo byłoby łatwo, gdyby nie świadomość horrendalnej wręcz nieznajomości historii, a zwłaszcza nieznajomości sposobów jej heurystycznego oceniania, jaka cechuje większość naszego społeczeństwa. Przyglądając się z jednej strony prawicowej arogancji, z drugiej zaś lewicowej ignorancji w kwestii przeszłości, o której mówi się w Polsce coraz więcej, a wie o niej coraz mniej, zastanawiam się, czy my historycy jesteśmy w tym wszystkim bez winy. Dyskusja o powstaniu styczniowym pokazuje chyba najdosadniej, że gdy rozum śpi, a specjaliści milczą, rodzą się demony naprawdę przerażające.

Felietony publikowane w naszym serwisie zawierają osobiste opinie naszych redaktorów i publicystów. Nie przedstawiają one oficjalnego stanowiska redakcji „Histmag.org”.

Redakcja: Sebastian Adamkiewicz

Zobacz też:

REKLAMA
Komentarze

O autorze
Kamil Śmiechowski
Historyk, doktor nauk humanistycznych, absolwent Uniwersytetu Łódzkiego. Autor opracowania „Z perspektywy stolicy. Łódź okiem warszawskich tygodników społeczno-kulturalnych 1881-1905 (Łódź 2012)”. Członek Stowarzyszenia Fabrykancka.pl, gdzie zajmuje się promowaniem walki o zachowanie i renowację łódzkich zabytków. Interesuje się historią Łodzi, dziejami prasy oraz architekturą i procesami urbanizacyjnymi.

Wszystkie teksty autora

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści. Za darmo.
Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2023 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone