„Życie Warszawy” – dyskretny urok konformizmu

opublikowano: 2014-10-15 19:00
wolna licencja
poleć artykuł:
W czasach PRL „Życie Warszawy” było jednym z najważniejszych polskich dzienników. Jego historia pokazuje całą niejednoznaczność zawodu dziennikarza w epoce komunizmu. Twórca legendy tej gazety – Henryk Korotyński – do bólu poznał co znaczy dyskretny urok konformizmu.
REKLAMA

73 lata temu, 15 października 1944 r. w Warszawie ukazało się pierwsze wydanie dziennika „Życie Warszawy”. Początkowo wydane w 1500 egzemplarzach, z czasem stało się jednym z najbardziej poczytnych i opiniotwórczych dzienników w PRL. Były czasy, gdy „ŻW” uznawano za pismo chroniące intelektualne tradycje polskiej inteligencji. Czy to nie przesada? Gdy dziś zasiąść do lektury numerów „Życia” z lat 60. na pierwszy rzut oka trudno dostrzec niezwykłość tej gazety. Rzecz będzie jednak wyglądać zupełnie inaczej gdy porównamy ją z innymi gazetami, choćby z centralną gazetą PZPR, „Trybuną Ludu”. Co spowodowało, że w środku siermiężnej gomułkowskiej Polski mogła powstać taka gazeta jak „Życie Warszawy”? Zanim spróbuję odpowiedzieć na to pytanie, spójrzmy na to jak wyglądała swoboda uprawiania dziennikarstwa po roku 1945.

Winieta „Życia Warszawy”

Dziennikarze w komunistycznej Polsce

Z jednej strony PRL była krajem, w którym nie istniała wolność słowa, a dziennikarze byli funkcjonariuszami frontu ideologicznego. Ich rolą nie było spełnianie funkcji niezależnej czwartej władzy, funkcji psa łańcuchowego, mającego zwracać uwagę na wszelkie nieprawidłowości życia społecznego czy politycznego. Dziennikarze i media w PRL mieli przede wszystkim realizować zadania jakie stawiała przed nimi partia komunistyczna. Z drugiej jednak strony, nie oznacza to, że w tym okresie nie było w Polsce dobrych dziennikarzy. Nie brakowało przecież ludzi znających swój fach i piszących ciekawe i wartościowe teksty. Nie wszyscy dziennikarze byli też w taki sam sposób dyspozycyjni wobec oczekiwań władz.

„Życie Warszawy” – zobacz też:

W jaki sposób komunistyczne państwo sprawowało kontrolę nad dziennikarzami? Odpowiadała za to specjalna komórka w strukturze Komitetu Centralnego PZPR, zwana – w zależności od momentu historycznego – Wydziałem Prasy, Wydziałem Prasy i Propagandy czy Biurem Prasy. Odpowiednie partyjne instancje wojewódzkie także miały wydzielone komórki zajmujące się kontrolowaniem prasy regionalnej. W dużym skrócie można powiedzieć, że sterowanie prasą odbywało się „ręcznie”. Partyjni funkcjonariusze nierzadko bezpośrednio ingerowali w treść artykułów, wymuszali odpowiednie rozłożenie akcentów, zastraszali dziennikarzy. Nieposłuszeństwo było karane zsyłką na prowincję lub zwolnieniem z zawodu. Fundamentalną rolę pełniła także cenzura, działająca w ścisłym porozumieniu z władzami partyjnymi. Częstokroć wykreślała ona z tekstów dziennikarskich tak wiele, że czytelnicy drapali się w głowę próbując zrozumieć o czym właściwie jest artykuł, który czytają. Jednak na to jak wyglądał ich tekst po ingerencjach cenzorskich, dziennikarze najczęściej nie mieli żadnego wpływu.

REKLAMA
Budynek KC PZPR, tzw. Biały Dom (fot. Beax, udostępniono na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa – Na tych samych warunkach 3.0

Jednym z instrumentów sprawowania przez władze kontroli nad prasą i środowiskiem dziennikarskim było też Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich. Powołane w 1951 roku, na gruzach rozwiązanego Związku Zawodowego Dziennikarzy, bazującego na tradycjach przedwojennych. SDP, skupiające w swych szeregach pracowników prasy, radia i wydawnictw, działało zupełnie inaczej niż np. Związek Literatów Polskich. Pisarze zajmowali bowiem w komunistycznej rzeczywistości pozycję szczególnie uprzywilejowaną. Władzom komunistycznym zależało na tym, aby znane nazwiska ze świata kultury popierały reżim. Jarosław Iwaszkiewicz, Jerzy Andrzejewski czy Wojciech Żukrowski – ich poziom życia oraz swobody twórcze stały na o wiele wyższym poziomie niż było to w przypadku dziennikarzy. Poza systemem państwowej propagandy dziennikarze nie mogli znaleźć żadnego miejsca zatrudnienia. Postawy opozycyjne wśród nich pojawiły się na dobrą sprawę dopiero od połowy lat siedemdziesiątych, wraz z powstaniem tzw. drugiego obiegu wydawniczego, znajdującego się poza kontrolą władz.

„Życie Warszawy” w ruinach stolicy – Wiktor Borowski

Wróćmy jednak do „Życia Warszawy”. Zgliszcza powstańczej stolicy jeszcze się dopalały, a wojska niemieckie wciąż kontrolowały jej lewobrzeżną część, gdy na Pradze swoją działalność rozpoczął Wiktor Borowski. To kluczowa postać dla pierwszych lat rozwoju „ŻW”. Pochodził z rodziny żydowskiej, w dwudziestoleciu międzywojennym posługiwał się imieniem i nazwiskiem Aaron Berman. Pracował jako dziennikarz prasy komunistycznej, był członkiem Komunistycznej Partii Polski. Za działalność w KPP spędził kilka lat w więzieniu. Po wybuchu II wojny światowej znalazł się w Związku Radzieckim i tam też trafił do Armii Polskiej formowanej przez Zygmunta Berlinga. Późnym latem 1944 r., jako doświadczony w pracy dziennikarskiej, Borowski wraz z grupą innych oficerów został skierowany do działalności cywilnej. Najpierw, przez miesiąc (połowa września- połowa października 1944 r.) redagował „Biuletyn Praski”. W połowie października 1944 r. został redaktorem naczelnym „Życia Warszawy” i pozostał nim aż do początku lat pięćdziesiątych.

REKLAMA

Polecamy e-book Tomasza Leszkowicza – „Oblicza propagandy PRL”:

Tomasz Leszkowicz
„Oblicza propagandy PRL”
cena:
Wydawca:
Michał Świgoń PROMOHISTORIA (Histmag.org)
Liczba stron:
116
Format ebooków:
PDF, EPUB, MOBI (bez DRM i innych zabezpieczeń)
ISBN:
978-83-65156-05-1

Jaki był Wiktor Borowski? Dziennikarz „ŻW” Leopold Unger tak charakteryzował go we wspomnieniach:

Szczupły, już lekko siwiejący, nieco zgarbiony, rzadko się uśmiechał i niewiele mówił. Niewiele także, (…) o nim wiedziałem. Że wielkiej uczciwości i życzliwości dla ludzi. Że był ideowym komunistą (jeszcze sprzed wojny, jak się o tym wówczas mówił0, trochę z szacunkiem, a trochę ze zdziwieniem), że był porucznikiem w wojsku, „ludowym” (…) Wiktor Borowski był raczej nietypowym komunistą, choć o prawdziwym stalinowskim czy sięgającym KPP rodowodzie. (…) Pokazał, że można być ważnym działaczem, posłusznie wykonującym polecenia partii komunistycznej, i zachować równocześnie szacunek ludzi.

Charakterystyka przedstawiona przez Ungera wymaga pewnych uzupełnień. Wiktor Borowski był sprawnym organizatorem gazety. W zrujnowanej i od początku 1945 r. intensywnie odbudowywanej Warszawie szybko zdobyła ona sobie rząd dusz. „Życie Warszawy” zajęło miejsce dawnych, przedwojennych gazet warszawskich: „Kurjer Poranny”, „Warszawska Gazeta Narodowa”, „Kurjer Warszawski” – ich żywot zakończył się we wrześniu 1939 r. „Życie Warszawy” nie miało więc większej konkurencji. Natomiast musiało przyzwyczaić do siebie czytelników. I to się udało.

Z drugiej strony, nie wolno zapominać, że Borowski kierował „ŻW” w wyjątkowym okresie w historii Polski. Dźwiganiu z ruin Warszawy, odbudowie gospodarki i życia kulturalnego towarzyszył wzmagający się terror i budowa w Polsce reżimu totalitarnego. Skuteczny administrator i niezły dziennikarz jakim był Borowski nie uchronił też gazety od stoczenia się w sztampę. Polska prasa na przełomie lat czterdziestych i pięćdziesiątych była beznadziejnie nudna: pełna propagandowej nowomowy, propagandy sukcesu i politycznych zaklęć przeciwko wyimaginowanym i rzeczywistym przeciwnikom. „Życie Warszawy” było może nieco mniej nudne niż np. organ związków zawodowych „Głos Pracy”. Ale ryzykant współcześnie czytający te gazety w bibliotece, nie od razu dostrzeże różnice.

Czasem można spotkać się z opiniami, że to Borowski zbudował fundamenty pod legendę „Życia Warszawy”. W rzeczywistości jednak trzeba tę zasługę przypisać raczej jego następcy. Borowski był człowiekiem o twardych poglądach, przekonanym stalinowcem, gotowym realizować każde zadanie postawione przez partię. Dla zorganizowania gazety, która mogłaby pozwolić sobie na więcej, która pisałaby więcej prawdy niż inne, potrzebna była determinacja redaktora naczelnego i przestrzeń do gry z władzą. Borowski jej nie miał. Miał ją natomiast jego następca.

REKLAMA

Legenda „Życia Warszawy”– Henryk Korotyński

W 1951 r., w apogeum stalinizmu w Polsce, redaktorem naczelnym „Życia Warszawy” został Henryk Korotyński. Jego życiorys był zupełnie inny niż jego poprzednika. O ile Borowski był głównie politrukiem i „wierzącym” komunistą, o tyle Korotyński był przede wszystkim znakomitym dziennikarzem. Pochodził ze znanej i zasłużonej dziennikarskiej rodziny. Jego przodkowie pisali w tytułach tak ważnych dla historii polskiej prasy jak „Tygodnik Ilustrowany” czy „Kurier Codzienny”. Przed wojną on sam zasłynął z kolei współpracą z „Kurjerem Warszawskim” oraz świetnymi reportażami poświęconymi Gdyni.

Gdynia, 1936 r. Fotografia z oficjalnej strony internetowej miasta Gdyni.

To zresztą rzecz charakterystyczna – reportaże pisane przez Korotyńskiego o Gdyni były w latach trzydziestych elementem „propagandy sukcesu II RP”. W komunistycznej Polsce współpraca z sanacją nie tylko zamykała drzwi do kariery, ale wiele osób zawiodła wprost do kazamatów UB. Inaczej jednak stało się w przypadku Korotyńskiego. Dla komunistów okazał się on wyjątkowo ważny. Zależało im bowiem, by współpracował z nimi człowiek o dużym osobistym autorytecie i powszechnie uznawanych umiejętnościach. To przesądziło o wyjątkowej roli odgrywanej przez lata przez Korotyńskiego.

Pozostawał on redaktorem „ŻW” przez ponad dwadzieścia lat – od 1951 r. aż do 1972 r. (z krótką przerwą w 1957 r.).Dlaczego to właśnie on jest najważniejszą postacią w całych chyba dziejach „Życia Warszawy”? Nie tylko dlatego, żeby był człowiekiem, na którym zależało władzom. W znacznej mierze pomógł mu przypadek. Gdy w marcu 1953 r. umarł Stalin, totalitarny system komunistyczny zaczął się zmieniać. Terror bardzo powoli, ale zaczął słabnąć. Niebawem osłabła też czujność cenzury. Rozpoczęła się – zrazu bardzo nieśmiało – destalinizacja.

Według amerykańskiej badaczki Jane Leftwich Curry destalinizacja wśród polskich dziennikarzy zaczęła się na ich warszawskim spotkaniu w listopadzie 1953 r. To właśnie Henryk Korotyński miał wówczas powiedzieć, że wśród dziennikarzy panuje atmosfera braku szczerości, wsparcia i samokrytycyzmu. „Czytelnicy nie ufają dziennikarzom” – stwierdził z goryczą. Tak się zaczęło. W kolejnych latach Korotyński znalazł się w pierwszym szeregu dziennikarzy domagających się przemian w środowisku dziennikarskim i w kraju. W lutym 1956 r. Nikita Chruszczow na XX Zjeździe KPZR ujawnił zbrodnie Stalina. Niedługo później Korotyński na naradzie partyjnej w KC PZPR, publicznie zastanawiał się co robić ze sprawami nie poruszonymi lub jedynie napomkniętymi w czasie XX Zjazdu. „Czy, powiedzmy, jest naszym zadaniem takie to sprawy podejmować?” – pytał. Na takie zachowanie Wiktor Borowski nigdy by sobie nie pozwolił. Nie tylko dlatego, że był zdecydowanym stalinistą. Główną przyczyną był fakt, że rok 1956 przyniósł zupełnie niespodziewaną „porcję wolności” - żeby użyć sformułowania Jakuba Karpińskiego.

REKLAMA

Lubisz czytać artykuły w naszym portalu? Wesprzyj nas finansowo i pomóż rozwinąć nasz serwis!

Korotyński reprezentował wówczas poglądy całej redakcji, która gorąco popierała przemiany prodemokratyczne w Polsce. Jedną z ważnych postaci w redakcji „ŻW” był m.in. ówczesny sekretarz redakcji Stanisław Rothert. Janusz Rolicki wspominał, że był to przedwojenny sprinter, wielokrotny mistrz Polski. To jemu gazeta zawdzięczała wysoki poziom dziennikarski. Potrafił wręcz genialnie adiustować teksty. Takiego artysty w tej dziedzinie nigdy potem nie spotkałem. Leopold Unger dodawał, że Do polskiego pociągu na przystanku „odnowa” „Życie Warszawy” wsiadło wcześniej od innych. W dużym stopniu dzięki Rothertowi.

Gdy „porcja wolności” się wyczerpała, po Październiku 1956 r. niepokorni dziennikarze zostali wyrzuceni z pracy. Korotyński tymczasem w najlepsze kierował „Życiem Warszawy”. Gdzie leżał sekret jego sukcesu? Odpowiedź brzmi: w konformizmie. Stefan Bratkowski w taki sposób pisał o Korotyńskim:

manewrował, odgrywał lojalizm, kręcił, składał władzy obietnice i nie dotrzymywał ich aż zapomniała, co obiecał, wił się pod naciskami jak piskorz, słowem, robił co mógł by zachować nie „linię” partii, a „Życia Warszawy”, by nie straciło ono pozycji nieoficjalnego organu inteligencji polskiej.

Dlatego właśnie swoją legendę „Życie Warszawy” zawdzięcza więc właśnie Korotyńskiemu. To on zbudował gazetę, skierowaną dla szerokiego kręgu czytelników, a jednocześnie stojącą na wysokim poziomie. Korzystając ze swojej wyjątkowej pozycji i przychylności władz, zgromadził zespół pracowników, dla którego, wedle słów tych ostatnich „był wychowawcą, przyjacielem i powiernikiem”. Potrafił także przyciągnąć do gazety grono współpracowników spoza redakcji. Na tyle na ile było to możliwe, „Życie Warszawy” w jego czasach prezentowało różne punkty widzenia. Tak jak „Polityka” Mieczysława Rakowskiego była tygodnikiem, który czytało się z przyjemnością, tak w jakimś sensie jego odpowiednikiem wśród dzienników było „Życie Warszawy”.

REKLAMA

Chochla dziegciu

W marcu 1968 r., gdy kampania antysemicka i antyinteligencka osiągnęła swój szczyt, polskie dziennikarstwo sięgnęło bruku. Znakomita większość tytułów prasowych wzięła udział w haniebnej antysemickiej nagonce. Jak do tego doszło? Nie sposób dać tu wyczerpującej odpowiedzi, ale jednym z głównych powodów był konformizm. Wielu dziennikarzom zależało na karierach politycznych, innym na przywilejach zawodowych, jeszcze inni prowadzili swoje prywatne wojny. „Życie Warszawy” zajęło w Marcu 1968 pozycję dość niejasną, co jednak w tamtym okresie równało się poparciu antysemickiej nagonki. Konformizm okazał się wówczas bronią obosieczną. Henryk Korotyński jako redaktor naczelny „Życia Warszawy” okazał się wówczas – niestety nie po raz pierwszy – człowiekiem wyjątkowo słabego charakteru. Nie chciał w żaden sposób przeciwstawić się władzom, nie potrafił znieść wywieranej na niego presji. Wiele osób wiązało to z przeżyciami wojennymi Korotyńskiego, więźnia hitlerowskich obozów koncentracyjnych. Być może tak było. Niestety cena, jaką Korotyński zapłacił za kierowanie „ŻW” okazała się duża.

Z politycznego punktu widzenia „Życie Warszawy” ani w czasach Korotyńskiego, ani żadnego innego redaktora naczelnego, nie było nastawione opozycyjnie do komunizmu. Było to po prostu niemożliwe. Dziennikarze realizowali wytyczne płynące z instancji partyjnych, pisali artykuły o określonej, oczekiwanej przez władze wymowie. Tak po prostu wyglądała praca dziennikarza w PRL. Każdy kto marzył o karierze w mediach musiał iść na kompromisy. A więc to nie opozycyjne poglądy świadczyły o wyjątkowości „ŻW”. Jej najważniejszymi wyróżnikami była poczytność i wyjątkowa łączność z czytelnikami, którzy pisali do redakcji pokazując zaufanie jakie żywili oni do redaktorów. „Życie” było ciekawą, dobrze redagowaną gazetą, w której pracowali profesjonaliści. Jak na warunki prasy PRL nie było to mało.

Po odejściu Henryka Korotyńskiego ze stanowiska redaktora naczelnego, dalsze losy „Życia Warszawy” w PRL układały się różnie. W latach siedemdziesiątych na czele redakcji stał Bohdan Roliński, aktywnie biorący udział w kreowaniu „propagandy sukcesu” i realizujący linię partii. Ani on, ani żaden z jego następców – włączając w to Jerzego Wójcika szefującego „ŻW” w czasach „Solidarności” – nie potrafił już nawiązać do najlepszych czasów „Życia”. Ty niemniej, aż do 1989 r. było ono gazetą chętnie czytaną w Warszawie, choć już nie tak ambitną jak niegdyś. Losy „ŻW” w III RP to już z kolei zupełnie inna historia…

Bibliografia:

  • S. Bratkowski, Na własnej skórze [w:] Udało mi się mieć ciekawe życie. Księga jubileuszowa dla L. Ungera, red. I. Hofman, Lublin 2008;
  • T. Goban-Klas, Niepokorna orkiestra medialna, Warszawa 2004;
  • Leksykon Polskiego Dziennikarstwa, red. E. Ciborska, Warszawa 2000;
  • Jane Leftwich Curry, Poland's journalists professionalism and politics, Cambridge 1990;
  • J. Rolicki, Wańka-wstańka, Warszawa 2013;
  • L. Unger, Intruz, Warszawa 2002.

Lubisz czytać artykuły w naszym portalu? Wesprzyj nas finansowo i pomóż rozwinąć nasz serwis!

REKLAMA
Komentarze

O autorze
Michał Przeperski
(ur. 1986), doktor historii, pracownik Instytutu Historii Nauki PAN. Od stycznia 2012 do czerwca 2014 redaktor naczelny Histmaga. Specjalizuje się w dziejach Europy Środkowej w XX wieku, historii dziennikarstwa i badaniach nad transformacją ustrojową. Autor m.in. książek „Gorące lata trzydzieste. Wydarzenia, które wstrząsnęły Rzeczpospolitą” (2014) i „Nieznośny ciężar braterstwa. Konflikty polsko-czeskie w XX wieku” (2016). Laureat nagrody „Nowych Książek” dla najlepszej książki roku (2017), drugiej nagrody w VII edycji Konkursu im. Inki Brodzkiej-Wald na najlepsze prace doktorskie z dziedziny humanistyki (2019). Silas Palmer Research Fellow w Stanford University (2015), laureat Stypendium im. Krystyny Kersten (2015), stypendysta Funduszu Wyszehradzkiego w Open Society Archives w Budapeszcie (2019). Kontakt: [email protected]

Wszystkie teksty autora

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści. Za darmo.
Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2023 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone